Nadszedł długo oczekiwany weekend, Roch zjadł obiad, wskoczył w spodenki i wyruszył na przejażdżkę. Kondycja podupadła, więc przejażdżka nie mogła być czysto rekreacyjna, musiała zawierać element współzawodnictwa – z braku partnera – z samym sobą. Roch obrał kurs na Świerklaniec. Mknął przez Nowe Chechło, goniąc autobus, czyli warunek współzawodnictwa został spełniony. Na Świerklańcu dał odpocząć nogom, ale nie schodził z roweru, aż tak odpoczywać nie mogły. Żeby utrudnić przejażdżkę, akumulatorek w mp3grajku wziął i padł, a jego brat został w domu.
Ze Świerklańca Roch pojechał – przez las – w okolice Piekar Śląskich, a stamtąd wrócił do Świerklańca. Prędkość nie schodziła poniżej 40km/h, bo lato – już nie wiosna – zbliża się wielkimi krokami i nie można pokazać się z brzuszkiem. Na Świerklańcu ponownie nogi odpoczywały, a Roch zwiedzała okolice, omijając spacerowiczów, którzy niczym jaskółki i Rocha opryszczka, zwiastują nadejście wiosny.
Licznik wskazał 30km, więc Roch wykalkulował, że droga powrotna zajmie kolejne 10km i będzie solidne 40km, czyli najdłuższy dystans, póki co oczywiście. Na Nowym Chechle Roch zauważył kolejną oznakę wiosny, czyli kwitnące bazie. Obowiązkowo zrobił zdjęcia, ale wszystkie wyszły nieostre. “Taka karma” pomyślał Roch i pojechał dalej. W Tarnowskich Górach zrobił jeszcze lans na rynku i wrócił do domu.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz