Po tym jak zalało połowę południa, a drugą połowę podtopiło Roch stracił jakiekolwiek nadzieje na jakieś oznaki lata w tym roku. W dodatku Roch doznał osobistej powodzi, bo wewnątrz Megi można wyczuć lekko wilgotne dywaniki, a to nie wróżyło dobrze. Na szczęście są wilgotne, a nie mokre, ale jeszcze kilka takich ulew i Roch podróżowałby uzbrojony w akwalung.
Dziś diametralna zmiana, pogoda odwróciła się o 180° i świeciło żółciutkie słoneczko, latały kolorowy motylki i wszystko jakieś takie zielone i wesołe było. Roch nie chciał zmarnować takiej okazji i wybył na rower. Wraz z Rochem pojechał aparat i uśmiech na zarośniętej twarzy Rocha. Cel był mało precyzyjny, ale głównym założeniem były ładne widoczki, które można było uwiecznić na cyfrowej kliszy.
Na początek Dolomity, potem Seget i powrót do domu. W każdym z tych miejsc – poza domem – było widać skutki burz, wiatrów i deszczu. Ziemia wypłukana, czasem zaskakiwała Rocha jakimiś wyrwami lub większymi ubytkami, w które można było wjechać. Po odtransportowaniu aparatu Roch udał się na kolejną przejażdżkę, ale tym razem nie podziwiał widoczków, no może poza atrakcyjnymi rowerzystkami, tylko pedałował jak najszybciej potrafił, aby odzyskać choć promil zeszłorocznej kondycji.
Tak pedałując Roch dojechał do Świerklańca, a nawet do Dobieszowic. Wrócił przez Nowe Chechło, a pod domem stwierdził, że tego mu trzeba było.
Na koniec kilka zdjęć z dzisiejszego wypadu:
Roch pozdrawia Czytelników.
A w stolycy dziś było takie słońce,że nieprzyzwyczajona dostałam porażenia słonecznego i cierpiałam kilka ładnych godzin.... oczywiście po wycieczce rowerowej...
OdpowiedzUsuń