niedziela, 12 lipca 2009

Uciekając przed fankami

Roch popełnił kolejny falstart, ale tym razem rowerowy. Spoglądając z rana w okno stwierdził, że popołudniu może, a wręcz będzie, padać. Chcąc uniknąć przymusowego postoju Roch ubrał się i punktualnie o 1000 był już gotowy do wyjścia na rower. Nie ujechał nawet kilometra, a z nieba lunął deszcz, który doprowadził Rocha do skrajnego zdenerwowania, bo próbował obejść pogodę, a ona i tak zagrała mu na nosie. Po powrocie do domu Roch porzucił wszelkie nadzieje na to, że będzie to niedziela rowerowa.

Jednak z upływem czasu wychodziło słońce i pogoda robiła się coraz przyjemniejsza. W końcu Roch przemógł się i poszedł na rower licząc na to, że deszcz spadnie nie po kilometrze, a co najmniej po dwóch, a może po trzech. Jednak na deszcz nie zanosiło się i Roch udał się gdzieś dalej, bo taka pogoda może długo nie powrócić, choć od wtorku podobno ma być jak na Saharze.

Roch pojechał do Świerklańca, ale ilość ludzi przeraziła lubiącego samotność Rocha i szybko wjechał w las, którym dojechał do Dobieszowic. Tam jedna rowerzystka chciała się z Rochem ścigać, ale on nie miał ochoty na taką “grę wstępną” i szybko zniknął jej z pola widzenia. Jednak takie “podchody” mają zawsze skutki uboczne. W przypadku Rocha było to całkiem nie oczekiwane dojechanie do Piekar Śląskich, które nie były Rochowi po drodze, no ale chciało się uciekać przed fankami.

Z Piekar Śląskich Roch musiał wrócić w okolice Radzionkowa, z którego udał się na Dolomity, aby zakończyć dzień w kurzu i pyle. Z Dolomitów zjechał do bazy, na ciasto, które pod nie obecność Rocha zrobiło się, a które za Rochem chodziło od dawien dawna. Rekapitulując, co Roch spalił na rowerze uciekając przed fankami to wchłonął siedząc “przy korycie”.

Roch pozdrawia Czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz