Pierwszy dzień weekendu dla Rocha oznaczał tylko jedno: Lotnisko! W domu Roch popędzał wszystkich i wszystko żeby tylko być już na lotnisku. W końcu o 1400 był już spakowany, ale nie było żadnego chętnego, z którym Roch mógłby wspólnie pedałować "na samoloty". Jakoś specjalnie się tym nie przejął, ale znowu całą drogę gadał sam z sobą, o wszystkim, o czym tylko mógł z sobą rozmawiać. W końcu Rochowi znudziło się towarzystwo Rocha i resztę drogi milczał.
Na lotnisku nikogo nie było, a więc nikt Rochowi nie będzie właził w kadr. Rozpakował się, wyjął aparat, picie i miał prawie piknik. Szczęście mu dopisało i wiatr miał w od lotniska, czyli lądowanie było na 09, a start na 27. Jako, że start jest mniej, choć tylko odrobinę, pasjonujący Roch cieszył się jak małpa w kąpieli. Spojrzał na tablę przylotów i odlotów, którą wcześniej wydrukował i już widział co i o której godzinie będzie lądowało. Nie było tego wiele, ale na początek zawsze coś.
Siedział na miedzy bite dwie godziny i czekał, aż w końcu zjechali się gapowicze, zaparkowali samochody pod bramą i wszystko się posypało, ale Roch miał już sporo zdjęć i mógł spokojnie powiedzieć "do jutra" i wrócić do domu. Pierwszy - z trzech, o ile pogoda pozwoli - wypad się udał. Coś lądowało, coś startowało i na szczęście nic nie spadło.
Oczywiście można zobaczyć część zdjęć:
Gdyby nie działało to można kliknąć w link.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz