Nic nie wskazywało na to, że pogoda zrobi Rochowi psikusa, a jednak tak się stało. Zaczęło się od tego, że Roch zapuścił się w las, w którym było mokro, grząsko, a Roch miał ogólne fuj na widok tego, co spod kół pryskało. Koniec końców Roch skończył na asfalcie, ale kilka pierwszych kilometrów czekał aż leśne błoto odklei się od opon (i od Rocha). Kiedy już dojechał do Świerklańca musiał odpocząć, bo mięśnie nóg jeszcze mają chwile słabości. Korzystając z przystanku zrobił zdjęcia roweru i swojej pączkowatości, aby udowodnić, że jego pisanie o rowerze nie jest tylko pisaniem, a pupa i nogi bolą naprawdę.
Po zasłużonym odpoczynku Roch zaplanował odwiedzenie Piekar Śląskich, ale tuż po wyjechaniu ze Świerklańca załapał go pierwszy wiosenny kapuśniaczek, który towarzyszył mu całą drogę do domu. Z wizyty w Piekarach Śląskich nic nie wyszło, bo Roch uskuteczniał ucieczkę przed deszczem, bo kto wie co z tego mogło być. Na szczęście do samego domu deszcz nie przybrał na sile, a Roch mógł spokojnie wrócić do domu pozostając przy tym suchy.
Kilometrów udało się zrobić więcej niż wczoraj, bo licznik pokazał liczbę 30, a średnia prędkość 20,34 km/h. Niestety pod koniec Rochowi padły nogi i nie mógł ich zmusić do większego wysiłku. Roch chciał, a one nie i nic się na to nie poradzi, bo jak nogi powiedzą “nie” to żadne krzyki i płacze ich nie przekonają do naciskania na pedały. To jeszcze nie a to forma, która umożliwiała Rochowi kręcenie średnich prędkości na poziomie 30 km/h przez długi, długi czas, ale i to Roch odzyska, bo chcieć to móc.
Na zakończenie pączkowaty Roch:
Roch pozdrawia Czytelników.
Dodaj komentarz