Wbrew temu co w TV szamani od pogody wieszczyli sobota była ładna, słoneczna choć lekko zimna i nie do końca bezwietrzna, ale to nie przeszkadzało w jeżdżeniu na rowerze. Całkiem miłym zaskoczeniem był telefon od Koyota, których też miał ochotę pojeździć i Rocha wcale długo nie musiał namawiać. Umówili się u Koyocika i stamtąd ruszyli w bezkresną otchłań lasu, którym dojechali do Zendka. A z Zendka tylko rzut beretem na lotnisko i to był kolejny cel.
Po drodze załapał się jeden odważny, który chciał wozić się na tylnym kole, ale Koyot wraz z Rochem zajechali ów odważnego, który nie wiedział na co się porywa. Sami też dostali w kość, ale w końcu on pierwszy odpadł. Pulsometr Rocha wskazał 192 uderzenia na minutę, ale odpoczynek był tuż za zakrętem na słynnych podkładach, na których Roch czeka na starty i lądowania. Po dojściu do siebie pojechali do Świerklańca, tam załapali się na wystawę psów, ale bardziej liczyła się jakaś ławka niż psy upodobnione do swoich właścicieli.
Ze Świerklańca pozostało wrócić do domu, a z Koyotem rozjechali się w okolicach \”wewnętrznej drogi PKP\”. Według szacunków Roch przejechał jakieś 50 km, co nawet czuje w nogach, ale warto było, bo pogoda nawet nie była zła, tylko ten wiatr czasem spowalniał. Jutro powtórka, o ile pogoda pozwoli, a nic nie wskazuje na to, żeby było inaczej.
Roch pozdrawia Czytelników.
Dodaj komentarz