W tym tygodniu Rochowi nie bardzo chciało się jeździć po pracy, zresztą kończący się tydzień należał raczej do tych z grupy "znowu nie działa" i Roch nie chciał ryzykować jeszcze jakiegoś rowerowego przypadku. Wystarczy, że stał w kilometrowych korkach, że skasował sobie osiem godzin pracy i w poniedziałek musi robić to, co już w piątek miał zrobione. Roch nie może się doczekać nadchodzących dwóch długich weekendów kiedy będzie mógł odpocząć dłużej. Tyle słowem wstępu.
Dziś Roch zażył trochę relaksu, oczywiście na rowerze. Z Koyotem był umówiony w zaprzyjaźnionym Adventure. I jak przystało na zarażonego cyklozą, Roch wychodząc ze sklepu miał nowe manetki. Czasem Roch zastanawia się, czy nie ma w sobie jakiegoś "pierwiastka kobiecego", bo co jest w rowerowym to musi coś kupić. Tym razem padło na manetki. Roch boi się już tam wchodzić, bo powoli zbliża się do "cienkiej czerwonej linii" po przekroczeniu której będzie musiał inwestować w XTRa.
Już z nowymi manetkami na kierownicy Roch z Koyotem pojechali na kawę(y) do Świerklańca. Gdyby nie wiatr to byłaby całkiem przyjemna pogoda, ale jak dmuchnęło zimnem to robiło się nieprzyjemnie. Efektem tego były dwie kawy dla rozgrzania zmarzniętych kości. W drodze powrotnej zaliczyli jeszcze Chechło i każdy rozjechał się w swoją stronę. Jutro, o ile pogoda dopisze, Roch też wskoczy na rower, trzeba jeszcze korzystać póki pogoda jakoś drastycznie nie załamuje się.
Na koniec ślad GPS: Jesienne jeżdżenie. Kilometrów trochę przybyło, celem jest tysiąc na nowym rowerze. Pomimo, że jest coraz zimniej i coraz krócej jest dnia Rochowi nadal chce się jeździć. Magia nowego roweru działa nadal i oby działała cały czas. Na przyszły sezon Roch ma mnóstwo planów rowerowych. Lubliniec, Jura, Bobolice i kto wie co jeszcze.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz