Ostatni dzień długiego weekendu zrobił Rochowi dobrze. Temperatura grubo ponad 15°C, wielkie, żółte słońce i ciepło niczym wiosną. Roch nie mógł długo siedzieć w domu. Taka pogoda w listopadzie to rzadkość, a więc trzeba korzystać póki jest taka możliwość. Roch umówił się z Koyotem w Świerklańcu i chcieli jechać gdzieś do Radzionkowa, ale los chciał inaczej. Trochę pobłądzili w lesie i wyjechali z powrotem w Świerklańcu. Roch wiedział, że to znak żeby zrobić sobie trochę bardziej leniwy dzień.
Tak więc usiedli na murku i zrelaksowali się. Słońce ładnie świeciło, ciepły wiaterek powiewał, a Roch z Koyotem siedzieli i prowadzili filozoficzne dysputy na różne tematy, przeważnie o Rochowych podbojach sercowych. W końcu jednak zebrali się i pojechali w kierunku Chechła. Tam też rozjechali się. Niby taki leniwy dzień, więcej siedzenia niż jeżdżenia, a Roch zrobił 32 kilometry, czyli założenie długiego weekendu zostało spełnione. I tak w sobotę Roch przejechał 40 kilometrów, w niedzielę było ich 45, w poniedziałek wyszło 36 i dzisiaj Roch przejechał 34. W sumie Roch przez cztery dni przejechał 155 kilometrów.
Teraz trzy dni bez roweru i znowu weekend, który zapowiada się wcale nie gorzej niż ten, który już się kończy. Jeśli wszystko pójdzie po Rocha myśli to zacznie się on zbliżać do magicznej granicy tysiąca kilometrów na nowym rowerze. Jeśli to się uda to Roch zacznie świętować, bo to dobrze wróży na nowy sezon. Jeśli przejedzie kilka tysięcy na rowerze to będzie sukces, ale życie nauczyło go żeby nie deklarować konkretnych liczb. O nich Roch - i nie tylko o nich - Roch będzie pisał zbiorczo w notkach podsumowujących rok. Ta za 2011 rok już jest w przygotowaniu, w końcu trochę się działo.
Roch pozdrawia Czytelników.
Gratuluję dobrze wykorzystanego czasu :) Super, że pogoda jest jeszcze "zdatna do jazdy".
OdpowiedzUsuńI oby tak było do grudnia ;-)
OdpowiedzUsuń