No i stało się; choć jeszcze Roch nie może ogłosić pełnej inauguracji sezonu rowerowego to już jeździł na rowerze z Żonką. Trasa nie zbyt długa, ale za to poznał kawałek miasta, z którym związał się przy pomocy Żonki. Trochę było lasów, trochę piaszczystych ścieżek i trochę asfaltu, czyli w sumie wszystko Roch już zaliczył. Teraz pozostaje zainaugurować sezon z Koyotem, czy odbyć szaleńczą jazdę po wąskich ścieżkach gdzieś w okolicy.
Niestety Roch wyszedł z obiegu i zapomniał zapisać ślad GPS nowej trasy w nowym mieście, ale jutro też jest plan rowerowy więc na pewno pojawi się zapis GPS (o ile Roch nie zapomni włączyć odbiornika w telefonie). Jeśli chodzi o cyferki to prezentują się one całkiem zacnie jak na pierwszy raz. Już po kilku minutach w siodełku Rocha zaczął boleć tyłek, później doszły nadgarstki i na końcu stopy, bo odzwyczaiły się od sztywnych SIDI (tak, Roch się lansuje).
Na pierwszy raz wyszło 12 kilometrów, ale tak jak Roch pisze -- rozbolało go wszystko i pewnie kolejnych 12 by nie wytrzymał, ale jeśli zacznie jeździć regularnie to rowerem dojedzie do Koyota, a to jest w okolicach 60 kilometrów wiec dystans jak za dawnych dobrych czasów, które -- Roch ma nadzieję -- wrócą szybko.
Roch pozdrawia Czytelników.
Jeżdżę rowerem tak z doskoku.
OdpowiedzUsuńPierwsze kilometry są istotnie trudne do przejechania. Czuję się jak babcia na rowerze. Kiedy kryzys mija ( czasami po kilometrze, czasami po 5 km) i mięśnie się rozgrzeją, mogę już jechać choćby do Warszawy. Pozdrawiam
Mnie tak kiedyś kolega załatwił koncertowo. Dostał w prezencie nową kolarkę i zaczął sezon 3 tygodnie przede mną, po czym wyciągnął mnie na moją pierwszą jazdę w tamtym sezonie. No to wziąłem swojego składaczka (działo się to dość dawno temu) i bez jakiegokolwiek stopniowania wysiłku zrobiliśmy razem 70 czy 80 kilometrów. Dla mojego organizmu to był taki szok, że następnego dnia nie umiałem zejść z 4 piętra na parter po schodach a nie było windy :)))
OdpowiedzUsuń