wtorek, 10 sierpnia 2021

Bike Atelier Maraton 2021 - Częstochowa

Po długiej przerwie spowodowanej kowidem, lockdownem i całą otoczką związaną z obostrzeniami Roch wrócił do swoich zajęć. Oczywiście wrócił dużo, dużo wcześniej, ale dopiero teraz mógł w pełni wziąć udział w maratonie. Pierwsze podejście, do wyścigu w Tarnowskich Górach, skończyło się tym, że Roch pisał do organizatorów z prośbą o przeniesienie opłaty, bo ręka nie dawała rady utrzymać szklanki, a co dopiero kierownicy. Jednak start w Bike Atelier Maraton ma swoją długa historię. Ogólnie były przygody, było błoto, ale też był wypadek, byli ratownicy, a nawet była pierwsza pomoc. Ogólnie działo się, nawet więcej niż powinno się dziać, ale jadąc w wyścigu można spodziewać się wszystkiego. Dosłownie.

Cała historia ma swój początek w okolicach początku roku; data bardzo nieprecyzyjna, ale ten rok jeszcze dostał rykoszetem kowidowym i początek roku też nie był pewny. Jednak im bliżej lata całość nabierała rumieńców. Planem Rocha było wystartowanie w dwóch wyścigach. Tarnowskie Góry, jako rodzinne miasto Rocha były pewniakiem. Może nie do zwycięstwa, ale na pewno do dobrej zabawy na starych śmieciach. Drugim wyścigiem była Częstochowa, czyli obecne miejsce zamieszkania Rocha, które też już coraz mocniej eksploruje i poznaje.

Jednak w Tarnowskich Górach Roch nie wystartował z powodu kontuzji, ale Częstochowa była bardzo prawdopodobna. I w końcu udało się pojechać na wyścig. A nawet udało się namówić Żonę na start. Wybór padł na dystans MINI, czyli 25 kilometrów. Dlaczego? Trzeba mierzyć siły na zamiary. Serce chciało jechać 45 kilometrów dystansu HOBBY, ale głowa mówiła, że to za dużo. Bez przygotowania i treningu byłby to strzał w stopę. Na pewno Roch dojechałby do mety, ale trasa to byłaby rowerowa droga krzyżowa.

Rozsądek podpowiadał, że 25 kilometrów będzie w sam raz; człowiek zdąży się zmęczyć, ale nie będzie wyj*ny jak koń wyścigowy. I taki też dystans pojechali. Kiedy Roch dojechał na miejsce to poczuł tę atmosferę. Zrobił głęboki wdech i w końcu wiedział, że jest w odpowiednim miejscu i czasie. Ciężko to porównać do czegokolwiek. To jakby wygrać miliony w loterii i spełniać swoje marzenia. Dla Rocha takim właśnie marzeniem jest ściganie się, a w zasadzie to jeżdżenie po terenie. Na podium Roch nie ma szans, ale samo przejechanie się, kibice na mecie, którzy dopingują każdego, nawet tego ostatniego zawodnika. To jest magia, to jest własnie TO.

Jednak ta edycja miała też swój smutny epizod. Na ósmym kilometrze, na zjeździe zdarzył się wypadek. Żonka zauważyła, że ktoś leży w krzakach. Oboje z Rochem zatrzymali się, bo sprawa od samego początku wyglądała kiepsko. I tak też było. Okazało się, że jeden z uczestników, na zjeździe wpadł w piach i zaliczył wypadek. Poważny wypadek. Zwichnięty staw barkowy, ból i zmęczenie.

Szybko wezwali pomoc; miejsce zdarzenia, rodzaj urazu i ogólny stan poszkodowanego - tyle wystarczyło. Ratownicy zjawili się po 10 minutach. Roch zajął się zabezpieczaniem miejsca wypadku żeby ktoś jeszcze nie ucierpiał, a ratownicy robili robotę. Ogólnie sprawa skończyła się na transporcie quadem do drogi, gdzie czekała karetka pogotowia, która zabrała poszkodowanego do szpitala. Roch ruszył dalej, ale wiedział, że dla niego to już koniec wyścigu.

Jednak w tym momencie nie to było najważniejsze. Do Rocha dotarło, że na trasie można liczyć tylko na wzajemną pomoc. I właśnie to dla Rocha jest najważniejsze - jadąc w maratonie nigdy nie wiemy co może nas spotkać, ale można mieć pewność, że ktoś zawsze pomoże. I tak Roch dojechał do mety przedostatni, z czasem ponad 2 godziny, ale ma poczucie, że wraz z Żonką zrobili dobry uczynek. Teraz trzeba tylko mieć nadzieję, że poszkodowany szybko wróci do zdrowia.

Ogólnie pierwszy start w tym roku bardzo dobry - pomijając wszystkie te przygody na trasie to Roch zażył trochę rowerowej atmosfery, niedługo maraton w Psarach i kto wie, czy Roch nie spróbuje swoich sił ponownie. Numer startowy już ma: 2912.


Roch pozdrawia Czytelników.

PS.

I pamiątkowe:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz