Od tygodnia, a w sumie to od poniedziałku do piątku, Roch przebywał offline – nie licząc oczywiście telefonu, na który mało co reagował, a najczęściej używał jako aparatu, bo normalny aparat przejęła Młodzież. Końcówka ferii to oczywiście wypad na narty z Bombelkami, bo one jako jedyne potrafią jeździć. Roch jakoś próbował, ale skończyło się na tym, że po dwóch sezonach stwierdził, że zjeżdżanie z górki to tylko na rowerze. I tak, po pięciu dniach szusowania Roch poszedł na weekendowy rower.
Wszystko zaczęło się w sobotę; pogoda taka sobie, ale na bezrybiu i rak ryba, więc Roch ubrał się cieplej i poszedł pojeździć. Nie miał jakiegoś specjalnego planu. Ot, rozprostować nogi po feriach. Początkowo chciał się bujać po okolicy, ale ostatecznie postanowił, że obierze jakiś cel. Wrzucił w nawigację Las Aniołowski i po chwili był w lesie, ale zaczynał od końca, a to znaczyło, że przed nim był niezły zjazd, jednak nagle coś przykuło jego uwagę.
Był to całkiem nieznany Rochowi skręt i całkiem nowa ścieżka. Nie czekając aż minie zjazd skręcił w niego i po chwili wylądował na jakimś nasypie, po którym jechał przez jakiś czas. Powstał nawet z tego film:
Ciężko się jechało i trzymało telefon, ale jakoś to wyszło. I tak, pionowy kadr, ale lepszy rydz niż nic. Od tego momentu Roch zacznie wozić ze sobą GoPro. Będzie na pewno lepszy kontent, ale we vlogowanie Roch raczej nie wejdzie. Wracając do soboty, to Roch chciał jeszcze wskoczyć na Cube, ale tam kurła znowu problem z hamulcem. Jednak o tym po niedzieli, bo dziś też Roch jeździł.
Na niedzielę miał bardziej ambitny plan. Chciał pojechać na Górę Ossona. Oczywiście z pomocą nawigacji, bo odkąd Roch skutecznie przymocował telefon do kierownicy to z nawigacją raczej się nie rozstaje. Dlaczego akurat Osson? Bo jest wysoka, bo można wykręcić całkiem dobry dystans no i jest w lesie. Choć większą część drogi Roch kręcił po wioskowych asfaltach, ale finalnie wjechał do lasu i okazało się, że Roch już kiedyś tam był.
A było to podczas pierwszego Bike Atelier Maratonu, ale jak już się dojechało tak daleko to dlaczego nie wjechać na szczyt. Gravel zaskakująco dobrze sobie poradził z kamieniami, oczywiście na piasku jeździł w każdą stronę, ale to kwestia opon, które są fajne w każdych warunkach, ale na piasku się poddają. I tak Roch wgravelował się na szczyt, a później jeszcze z niego zjechał. Gravel to fajny pomysł jest. Na drodze szybki, ale nie boi się większego terenu. Z całej eskapady powstały zdjęcia:
I tak zakończył się weekend. Kolejny mocno rowerowy i w sumie pogodny, bo co by nie pisać to jeszcze mamy luty, a Roch jeszcze dwa dni temu doładowywał skipassy Bombelkom, więc nie ma co narzekać. Pogoda jest jaka jest i trzeba się do niej dostosować. Na zakończenie, poza śladami Stravy jeszcze Roch musi wspomnieć o hamulcach.
Tak, miały działać i działały. Jednak bogowie wszelacy wiedzą dlaczego tylko jeden z nich zapowietrza się po kilku dniach stania w garażu. Temperatura raczej odpada, przedni hamulec dalej działa, poza tym w gravelu też byłby problem. A nie ma. Nie pozostaje nic innego jak zapakować rower do bagażnika i odwiedzić zaprzyjaźnionego W. żeby spojrzał w ten hamulec. Jedyne czego Roch nie zrobił, to nie rozkręcił zacisku, ale tam jakieś o-ringi są i szkoda je zepsuć. Tyle co sam mógł ogarnąć to ogarnął, teraz trzeba uderzyć do wyższej instancji żeby użyła swojej magii. Sezon za pasem i dobrze byłoby też pojeździć na Cube, jednak łokcie chciałby trochę na amortyzowanym pojeździć.
Tak więc przyszły tydzień to będzie wycieczka do W. żeby zostawić rower. A tym czasem weekendowe ślady ze Stravy:
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz