Pogoda w weekend szalała. Było słońce, ciepło i bezchmurnie. Do tego w końcu można było zrzucić kurtkę na rzecz kamizelki i założyć już lżejsze rękawiczki. Ogólnie chyba puka do nas wiosna i trzeba ją szybko wpuścić, bo szkoda czasu na śnieg. Sezon musi się rozkręcić i trwać. Rochowi tak pogoda przypasowała, że postanowił zrobić jakąś dłuższą rundkę wypuszczając się poza Częstochowę. Poza tym chciał pogravelować, bo Cube pojechał do wyższej instancji żeby rozwiązać problem z hamulcem, a pogoda była taka, że nawet morsowanie Roch zaliczył.
Żeby wyrównać proporcje to w ten weekend Roch jeździł w niedzielę, bo sobotę spędzał na grillowaniu – tak pierwszy w tym roku – obiadu dla bombelków (obiad bombelki jedzą częściej niż raz w roku). Jednak niedziela należała już do Rocha, a żeby nie zmarnować okazji to poszedł na rower przed południem tak żeby wrócić mniej więcej na obiad. Początkowo nie miał jakiegoś planu na pedałowanie, ale im dalej w las tym pomysł celu bardziej się klarował, choć i tak Roch zobaczył z drogi, ale o tym będzie później. Plan był prosty – przejechać się kawałek dalej, kierując się trasą do Tarnowskich Gór, bo to cel na ten sezon dla Rocha.
Małymi kroczkami wybada teren, polepszy swoją kondycję i ogarnie temat trasy. Najważniejszy jest cel i jego realizacja. Zaczął więc od wypadu do Rększowic, bo to pierwszy punkt kontrolny na planowanej trasie. Trochę było pod górkę, ale tragedii nie było, z górki też fajnie się jechało. Ogólnie droga długa i kręta jest, ale zapowiada się dobrze. Jednak w ostateczności Roch odbił przed Rększowicami w prawo i wjechał na kolejną drogę techniczną wzdłuż A1.
Jednak ta była inna; równiutki asfalt, las i cały czas prosto. Ideał po prostu. Jednak na końcu okazało się, że trzeba się przeprawić przez mały strumyk, który przypominał pozostałość po zimie. Pierwsza próba zakończyła się hamowaniem, bo przełożenie było za ciężkie i pewnie Roch utopiłby buty w wodzie, a tego bardzo nie chciał. Wrócił, wrzucił lekkie przełożenie i poszedł w wodę.
W połowie przeprawy jednak okazało się, że to wcale nie jest pozostałość po zimie, a regularny potok, który w dodatku jest głęboki i nagle Roch brodził połową roweru w lodowatej wodzie. Oba buty mokre, woda wylewała się z nich każdą możliwą stroną. Ogólnie Roch był mokry od stóp do połowy łydek. Latem nie byłoby problemu, ale jest prawie wiosna, temperatura jeszcze taka sobie jest, a woda jeszcze chwilę temu była lodem, więc sytuacja w jakich znajdował się Roch była mrożąca.
Wyjścia były dwa, w sumie gdyby niedziele były handlowe, to wyjścia były by trzy, ale tak jedyne co pozostało Rochowi to zadzwonić po wóz techniczny, albo jechać dalej. Roch wybrał jechanie dalej. Liczył, że może gdzieś jednak uda mu się kupić skarpetki, ale wszystko zamknięte. Pozostało mu przejechać 8 kilometrów w mokrych skarpetkach. Woda wypłukała też smar z łańcucha, więc nie dość, że stopy błagały o ogrzanie, to jeszcze uszy nie mogły znieść piszczącego łańcucha.
W końcu po dotarciu do domu Roch zaczął ogrzewać stopy, które zaczynały nabierać naturalnego koloru, bo po zdjęciu butów przypominały te z kostnicy, tylko karteczki brakowało na dużym palcu. Czy warto było? A pewnie, że tak. Pedałowanie wyszło na ogromny plus. Nowa droga, kolejny fragment A1 też został przejechany, a że buty były mokre? Trudno, przynajmniej będzie znany powód dlaczego pojawił się u Rocha katar.
Na zakończenie mała galeria z niedzielnego wypadu:
I oczywiście Strava:
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz