Miniony weekend był jednym z lepszych – póki co – w tym roku. A to za sprawą planów, które zrodziły się spontanicznie w środku tygodnia. Początkowo zapowiadało się, że będzie to jeden z wielu rowerowych weekendów, z jakimś dalszym wypadem, a może z kilkoma pomniejszymi przejażdżkami z cyklu dookoła komina. W każdym razie do środy zapowiadał się tradycyjny weekend rowerowy. Jednak w środę wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a precyzyjnie pisząc to cały weekend odmieniła jedna wiadomość na Whatsappie.
Wiadomość ta brzmiała tak:
Może weź gravela w niedzielę…posmigamy
W.
I to był punkt zapalny całej akcji, która całkiem przez przypadek została nazwana BikeRomantic. W niedzielę Roch zazwyczaj jedzie z dzieciorami na obiad do babci, więc i tak jest w Tarnowskich Górach więc dlaczego ten jeden raz nie mógłby wziąć też roweru i pośmigać po lesie, a potem stawić się grzecznie na obiedzie u mamusi. Jednak pojawiły się dwa problemy, które Roch musiał rozwiązać. Pierwszy z nich to sposób w jaki przewieźć dwójkę dzieci i rower w jednym, nie za dużym samochodzie, a drugi to jak skoordynować poranny wypad z popołudniowym obiadem.
Tak, poranny wypad, bo BikeRomantic miał wyruszyć już o 830 spod umówionego miejsca, więc Roch musiał wyruszyć najwcześniej godzinę przed umówionym terminem żeby zdążyć na miejsce zbiórki i poskładać jeszcze rower. Logistycznie nie było to łatwe zadanie, ale finalnie udało się to ogarnąć z pomocą Żonki. I tak, Roch miał zabrać samochód, a Żonka dzieci do pociągu i zrobić im wycieczkę kolejową. W czasie jak Bombelki będą zażywały ekscytującej przygody z PKP, Roch będzie zażywał świeżego powietrza gravelując gdzieś po lasach i krzakach, a finalnie wszyscy mieli się spotkać na niedzielnym obiedzie u mamusi, gdzie króluje rosołek i ziemniaczki z mięskiem. I to było to! To się logicznie spinało, nie miało słabych stron i powodowało, że każdy jest – mniej lub bardziej – zadowolony. No i bombelki pierwszy raz pojadą pociągiem.
Szybki rzut oka na rozkład jazdy Kolei Śląskich i już wiadomo było co i jak. Przesiadka w Lublińcu, ale to naturalna kolej rzeczy, że trasa Częstochowa – Tarnowskie Góry przechodzi przez Lubliniec i tam jest krótki odpoczynek w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Na koniec kupno biletów i można ogłaszać, że BikeRomantic zostało hucznie przypieczętowane zakupem biletów i ogarnięciem całej logistyki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nawet dzieciory były entuzjastycznie nastawione na nowe doznania, więc to nie mogło się nie udać. A jednak.
Los jest złośliwy, bo nikt tu nie zawinił tylko los, który spowodował, że W. się pochorował i trzeba było odłożyć wspólny BikeRomantic na czas, kiedy wszystko się wyprostuje. Jednak wypad był już ogarnięty i szkoda było wszystko odkręcać. Początkowo Roch pomyślał, że dzieci pojadą pociągiem, a Roch wsiądzie w samochód i wszystkich zgarnie z dworca w Tarnowskich Górach i pojadą na rosołek do mamusi, ale to byłoby zbyt proste jak na całą akcję, która się podziała wcześniej. Dzięki Żonce plan został zmodyfikowany jeszcze bardziej. I tak, Roch dokupił bilet dla siebie, a następnie kupił jeszcze cztery bilety powrotne i cały wypad odbył się przy pomocy Kolei Śląskich, bez udziału samochodu.
Tak więc w niedzielę, w samo południe cała czwórka wraz z rowerami i plecakami zameldowała się na dworcu głównym w Częstochowie skąd mieli odjazd do Lublińca. Jeszcze tylko ogarnięcie zmiany peronu i można było meldować się w składzie. Tam powieszenie rowerów na specjalnych hakach, odmeldowanie się u kierownika pociągu i można jechać. Do Lublińca droga była prosta i szybka, bo w sumie jadąc pociągiem jest małe ryzyko utknięcia w korkach (choć nie niemożliwe). Potem kolejna zmiana peronu i można wsiadać do pociągu do Tarnowskich Gór. Tam już mniej formalności, bilety ogarnięte i pogodny kierownik pociągu.
W Tarnowskich Górach ostatnia zmiana peronu i w sumie można było wsiadać na rowery i pedałować na rosołek do mamusi. Początkowo Roch uczulał dzieciory, że trzeba uważać, bo nie ma ścieżek rowerowych i że chodnikiem trzeba, ale jednak TG mile zaskoczyły Rocha, bo jednak były ścieżki rowerowe i dało się całkiem spokojnie dojechać na obiad. No cóż, jednak 10 lat nie jeżdżenia po „górach” mogło trochę zaburzyć postrzeganie tego miejsca przez Rocha. Po obiedzie Roch zabrał dzieciory w miejsce, w którym zachłysną się górkami, czyli do „dużego parku”. Tam – pod względem górek – nic się nie zmieniło. Na szczęście, bo to fajne miejsce na pośmiganie, co udowodniły Bombelki. Nawet te strome górki nie były dla nich problemem, więc to miejsce chyba im się spodobało. W sumie to Roch też trochę pośmigał jak za dawnych lat. I było fajnie.
Jednak wszystko co fajne musi się skończyć. Tak też było z czasem, bo ten był ściśle powiązany z rozkładem jazdy Kolei Śląskich, a dodatkową presję wywierał fakt, że to ostatni pociąg w kierunku Częstochowy. Po godzinie 1641 nie było już czego szukać na dworcu. Chyba, że 3 godzinnej wyprawy do Katowic i tam przesiadki do pociągu do Gliwic i potem do Częstochowy, ale to nie wchodziło w grę. Jednak zostało trochę czasu na lody na Rynku, a po dawce cukru zawsze lepiej się wraca. Droga powrotne była dokładnie taka sama; peron w Tarnowskich Górach, peron w Lublińcu i peron w Częstochowie. Całość tak samo sprawnie jak w drodze „do”.
Podsumowując całą niedzielną akcję to było warto i było fajnie. Pociągi, przynajmniej te Kolei Śląskich, nie są takie złe. Są całkiem fajne nawet. Na standardowe pytanie „a jak w toalecie jest w pociągu” odpowiedź jest tylko jedna: jest czysto. Ogólnie cała ta akcja zakończyła się jednym wielkim WOW! Efekt WOW utrzymywał się jeszcze długo po wyjściu z pociągu, a radość Bombelków była ogromna. I tak z gravelowego BikeRomantic zrobił się FamilyTrip, co wcale nie oznacza, że było gorzej. Było wszystko; zadowolone Bombelki, wspólny wypad, pociąg i blokowanie rowerami schodów na peronach. Był rosołek i ziemniaczki, a także górki i lody na rynku. Była pogoda, było ciepło i słonecznie. Czy BikeRomantic z W. dojdzie do skutku? Oczywiście! Co się odwlecze to nie uciecze, a weekendów jest jeszcze sporo do wykorzystania.
Panie, a te pociągi to jak one jeżdżą?
No właśnie, na zakończenie trochę jeszcze o samej podróży oczami świeżo upieczonego klienta kolei, który z wykształcenia – tego technicznego – jest Technikiem Transportu Kolejowego. Tak, Roch skończył „kolejówkę” w Tarnowskich Górach. Jednak poza pasją do pociągów i wiedzą co to jest Rp-1 nie łączy go z koleją nic więcej.
Zaczynając od zakupu biletów to Roch popłynął trochę – nakupował tego od cholery, a okazało się, że w weekendy (od piątku do niedzieli) rowery jeżdżą za darmo pod warunkiem zgłoszenia się do konduktora / kierownika pociągu, więc Roch doinwestował Koleje Śląskie kwotą 25 złotych za rowery, które jechały za darmo, ale jak to konduktor powiedział „gapowe trzeba płacić”. I Roch zapłacił. Na przyszłość będzie wiedział, że rowery to za darmo jadą.
Najgorsze w całej tej kolejowej akcji było zmienianie peronów. Trzeba było się bujać z rowerami po schodach, ale pewnie też jest coś o czym Roch nie wie i zrzędzi tutaj, że musiał nosić rowery, a obok pewnie jakaś winda była ukryta, ale nie zmienia to faktu, że rowery trzeba było dźwigać. Poza tymi wyimaginowanymi problemami cała podróż była przyjemna. No i ta satysfakcja z dobrowolnego dofinansowania Kolei Śląskich kwotą 25 zł. Niezapomniane przeżycia.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz