W całym roku pewne są tylko dwie rzeczy: rozliczenie podatku i napisanie notki podsumowującej cały rok. Z tych dwóch pewników Roch lubi robić tylko jedną rzecz, czyli pisać notkę. W tym roku trochę oszukał system, bo z Google Photos ściągnął – według Rocha – kluczowe zdjęcia, które były charakterystyczne dla każdego miesiąca i w ten sposób postara się w miarę dokładnie odtworzyć rok, choć nie obiecuje, że będzie się tego schematu trzymał. W każdym razie to powinno się udać, a jeśli nie to zawsze jest mem, w którym kot mówi „Rochu to je*nie„. Tak więc startujemy.
Styczeń
Styczeń zaczął się, a w zasadzie to kontynuował trend remontowy, bo do skończenia, a w zasadzie do stworzenia od nowa, została kuchnia. Najgorsza część remontu. Pozostała część domu poszła gładko, niekiedy nawet tylko poprawki i malowanie, pokoje dzieci wymagały więcej uwagi, bo to pokoje dzieci i musiały być idealne. Kuchnia też taka miała być, ale to co tam się pojawiło to przerosło Rocha i to dwukrotnie, ale w końcu udało się wygrzebać i oficjalnie uznać, że remont był zakończony.
Oczywiście pod względem rowerowym też było trochę pedałowane, były też kuligi rowerowe dopóki oczywiście był śnieg, bo styczeń miał dwa oblicza. To śnieżne i to całkiem znośne, kiedy jeździło się po asfalcie i choć było zimno to fajnie się jeździło. W międzyczasie było też majsterkowane w garażu, choć tak naprawdę było bardziej psute. Czasem są takie dni, że lepiej niczego nie dotykać bo na bank się wykrzaczy. W przypadku Rocha objechał śrubę w tarczy i teraz jeden otwór z sześciu ma rozmiar 6 mm, a nie 5 jak przypadku pozostałych. I to jest właśnie przykład na to, że nie zawsze jest dobry czas na majsterkowanie.
Luty
Luty to dalej rower; pogoda raczej rozpieszcza pod względem rowerowym. Śniegu nie ma, jest fajnie i całkiem ciepło. Można powiedzieć, że od początku roku rower był w użyciu. Co prawda częściej był używany gravel co skończyło się tym, że w Cube hamulce się zbuntowały i odpowietrzenie nie pomagało. Pomogła dopiero wizyta u W. żeby pomógł to ogarnąć. Tak więc nauczka na kolejne lata jest, ze trzeba oba rowery traktować po równo, bo on też czują że są niedoceniane.
Poza tym oczywiście były ferie, z których Roch przywiózł zdjęcie z piwem i kontuzję, ale to już jest tradycja, że każdy wyjazd kończy się jakimś uszkodzeniem ciała. Ogólnie przeglądają Google Photos Roch doszedł do wniosku, że spokojnie mógłby ogarnąć cykl „Rok z piwem”, bo trochę tego ma. Oczywiście na rowerze, a już na pewno podczas wypadu z dzieciorami, była bezalkoholowa wersja piwa.
Ogólnie, było pedałowane na co wskazują też statystyki. Jak na luty, teoretycznie miesiąc zimowy, stówka nie jest złym wynikiem, a jak widać wpadła nawet Blachownia z Żonką.
Marzec
To był miesiąc, którym Roch przeżył wodowanie i powrót w mokrych butach, ale jak widać pogoda dalej rowerowa i zachęcająca do ciągłego pedałowania. Najfajniejszym wypadem, oczywiście poza tymi „kominowymi” z dzieciorami, był ten do Wąsosza żeby pojeździć sobie dookoła autostrady. Tak się Rochowi spodobało, że postanowił przeprawić się przez rzeczkę, która w połowie okazała się tak głęboka, że oba buty nabrały wody. Pogoda co prawda dopisała, ale temperatura była marcowa, więc powrót był raczej orzeźwiający.
Poza tym kilka mniejszych wypadów, ale tak samo dobrych. Koniec pierwszego kwartału był bardzo dobry i pogodny, choć z mniejszą ilością kilometrów, bo w marcu Roch przejechał tylko 77 kilometrów, co można zobaczyć na marcowych statystykach. Jednak zaczynały się pojawiać pierwszy próby dalszego pedałowania, co jak się później okazało wyszło całkiem dobrze. Oczywiście w międzyczasie cały czas Roch ogarnia większe lub mniejsze testy i grzebie przy rowerze. Raz z lepszym skutkiem, a raz z gorszym, ale zawsze któryś wisi na stojaku.
Kwiecień
W końcu! Remont zakończony, wałki, folie i wszystko co w Rochu wywoływało traumatyczne wspomnienia zostało zakopane głęboko w piwnicy. Piekarniczek Roch wybierał sam, bo poza blogiem – to będzie prawdziwy coming out – zajmuje się jeszcze pieczeniem chlebów i pizzy. Przy okazji covida znalazł sobie zajęcie i tak mu zostało, ale nigdy się tym nie chwalił publicznie, choć może założy jakiś fanpage albo cuś. Nie mnie jednak cały dom wyremontowany i odpicowany. Można jeździć.
Tylko kask się zepsuł i Roch śmieszkował z Abusem. Słynne opakowanie po Tefalu, które służyło za karton dla kasku. Na szczęście kask udało się naprawić, a Roch odzyskał swój karton. Kask działa do tej pory, więc jakby ktoś planował wymianę kasku, to wiecie jaką firmę wybrać. Potem już tylko jeżdżenie na rowerze i foteczki rowerów. Jak widać czasem stały, a czasem leżały. Do tego kolejne zdjęcia z przewozu piwa, na prawdę Roch ma ochotę zrobić „piwne podsumowanie roku”, ale jak już to w osobnej notce.
Pogoda widać, że już całkiem dopisuje i po ziemie śladu nie ma, a Roch wchodzi z rozpędem w kolejny miesiąc, choć statystyki pokazują, że wyhamował z kilometrami, bo w sumie wyszło ich prawie 50. Ważne, że było pedałowane w sprawnym kasku. W sumie bez kasku nie jeździł na rowerze, więc pewnie to też odbiło na kilometrach.
Maj
Ten miesiąc był mocno poje*ny. Po pierwsze dlatego, że pojawił się szpital i całkiem poważne kłopoty u Żonki i rower z oczywistych powodów musiał pójść w odstawkę do momentu aż wszystko się wyjaśni. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i można było wrócić do wypadów, a te były epickie. Po pierwsze dlatego, że bombleki po raz pierwszy ruszyły w długą trasę. Długą, czyli taką co miała 40 kilometrów, a celem był Olsztyn (ten jurajski). Początkowo Roch nie zakładał, że jednak gdzieś zawrócą wcześniej, ale nie. Przejechały cały dystans, a nawet powtórzyły ten wyczyn w kolejny weekend.
Ten miesiąc obfitował w kilometry, a Dzieciory udowodniły że potrafią w długie dystanse. Według majowych statystyk Roch przejechał 164 kilometry w tym dwa najdłuższe dystanse z Żonką i Bombelkami. Oczywiście to nie wszystko, bo Roch zorganizował swój pierwszy „giveaway” albo konkurs albo rozdajo – różnie to można nazwać, ale idea była taka żeby podzielić się z innymi rzeczami od XLC.
Tak więc maj można uznać za miesiąc bardzo udany, choć jego początek nie należał do najprzyjemniejszych.
Czerwiec
To był kolejny miesiąc, w którym Roch robił nowe rzeczy i jeździł daleko – póki co najdalej. Od zawsze chciał przejechać trasę Tarnowskie Góry – Częstochowa (lub odwrotnie), ale jakoś tak zawsze coś stanęło na drodze. Najczęściej było to lenistwo, ale też pedałowanie po drodze wojewódzkiej 908 nie należy do najprzyjemniejszych (i najbezpieczniejszych). Jednak odkąd odkrył różne aplikacje ułatwiające i wspomagające planowanie tras to myśl o tej trasie jakoś nie dawała mu spokoju. Druga sprawa to spotkanie po latach dawnego kolegi ze szkolnej ławki, z którym – jak się okazało – po sąsiedzku.
Szybka podpowiedź trasy i Roch już pedałował w stronę Tarnowskich Gór i to był początek jego dłuższych dystansów. Początkowo bał się trochę, że nie da rady, że nie dojedzie, ale w końcu kto nie próbuje ten nie ma. Finalnie udało się dojechać, a nawet wpaść do zaprzyjaźnionej budki z hamburgerami i hot-dogami. Jednego nawet Roch przywiózł do domu.
No i pociągi. Nie zapominajmy o pociągach, bo tę zajawkę też Roch odświeżył i stał się miłośnikiem jeżdżenia pociągami. Bilet tani, rower za darmo jedzie, więc Koleje Śląskie stały się regularnym transportem dla Rocha. Poza tym oczywiście pedałowanie z dziećmi, bo przecież one też stały się długodystansowcami. Ogólnie miesiąc bardzo na plus co widać po statystykach. No i pierwszy – jak się później okaże z wielu – celów zrealizowany.
Nowe okulary też wpadły, a jak.
Lipiec
Miesiąc-petarda, po prostu Rochowi urwało wszystko co urwać się dało. Główny plan rodził się w bólach, ale w końcu udało się go zrealizować, a drugi główny cel był już zaplanowany, ale pojawił się pewne komplikacje. Nie zmienia to faktu, że całość udało się zrealizować i ten miesiąc zrobił robotę. Może nie w ilości kilometrów, ale w zaje*istości wypadów.
Pierwszy z nich, to bike park w Wiśle. To była główna atrakcja dla bombelków, choć Roch nie zamierza ukrywać, że bawił się równie dobrze co reszta towarzystwa. W sumie po górkach jeździli do oporu i Roch musi przyznać, że to wcale takie łatwe nie jest jak na Youtubie widać. Dzieciory dały radę, zabawy było do oporu i oto w tym wszystkim chodziło.
Kolejną petardą był oczywiście BikeRomantic, czyli wypad z W. na gravele. Ten wypad długo nie mógł dojść do skutku, ale jak już się udało wyjechać na rowery to było wszystko, czego po gravelu można było się spodziewać. Szutry, piach, długi dystans, a dodatkowo Roch umarł, spadł mu cukier, prawie zasnął i ledwo dojechał, ale było warto. Co prawda nie udało się go już powtórzyć, ale Roch ma nadzieję, że w tym roku znowu zmierzy się lasami dookoła Tarnowskich Gór, a może stanie się to taką coroczną tradycją.
Podsumowując, miesiąc petarda, co pokazują statystyki.
Sierpień
Miesiąc Rocha urodzin, ale też regeneracji po wyjątkowym lipcu. Nastąpiło rozprężenie i lekki tuning Gianta. W międzyczasie oczywiście wypady z dzieciorami, głównie na lody i batony. Pogoda idealna, choć temperatura mogłaby być niższa. Zdjęcie przy piwie przypadkowe, były jedzone lody. Do tego lekki upgrade Gianta i w końcu kierownica z flarą. Wszystko pasuje do siebie, choć trzeba było trochę poskracać pancerze, ale klamki ustawione co do milimetra.
Fakt, że pancerze od przerzutek bolą Rocha nadal, bo są za długie, ale może znajdzie czas na to żeby przed sezonem Giant wyglądał ładnie. Do tego mega prezent urodzinowy od Żonki. Kubek, jedyny na świecie, z logiem blogaska i naklejki, którymi Roch obkleił już wszystko co dało się okleić i dalej jeszcze ma spory ich zapas.
Rozprężenie widać w statystykach, kilometrów wyszło „tylko” 88.
Wrzesień
Zaczynają pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącej jesieni, mino że pogoda jeszcze trzyma formę. Roch dalej jeździ, naprawia rowery, ale długie wypady odpuścił sobie, choć w głowie kołata się pewna myśl. U Rocha efekt jojo jest mocno dopracowany. Po większym wysiłku i osiągnięciu kolejnego levelu we wszystkim następuje spadek i ogólne „nie chce mi się”. Kiedy już ogarnie się ponownie to znowu startuje z punktu wyjścia, więc nie dość że „człowiek-browar” to jeszcze „człowiek-jojo”.
Ogólnie miesiąc odprężenia i relaksu, a także jedzenia lodów i jeżdżenia dookoła komina, czasem taki miesiąc też jest potrzebny. Statystyki pokazały, że Roch przejechał trochę ponad 50 kilometrów.
Październik
Po leniwym czasie, który dla niepoznaki Roch nazywał czasem regeneracji przyszedł moment, który był zwrotem o 180°. A to wszystko przez konieczność pozbycia się samochodu. Tak, lata + japońskie pochodzenie (ten sławny VIN z początkiem J) spowodowały, że samochód zaczął ulegać biodegradacji, a to skutkowałoby negatywnym wynikiem przeglądu, więc Roch wolał uprzedzić bieg wypadków i samochód oddać na złom. Tak, kolejne Mitsubishi Colt wylądowało na złomie, ale czasem trzeba po prostu odłączyć pacjenta od aparatury podtrzymującej życie, a konkretnie od portfela.
I tak oto Rochowi został jedynie rower jako środek transportu. Potem jeszcze doszedł zbiorkom i finalnie pociągi. Początki były trudne, ale wszystko można ogarnąć jak tylko się chce. Jednak od tego momentu podróżowanie na rowerze nabrało nowego znaczenia. Kilka razy rodzinnie Roch pojechał do Tarnowskich Gór, a na koniec musiał załatwić sprawę złomowania samochodu i jego wyrejestrowania, co też było na rowerze. Drogę powrotną Roch zaliczył w siodle i doszedł do pewnych wniosków.
Po pierwsze, tę trasę lepiej zacząć od Tarnowskich Gór i skończyć w Częstochowie; dla Rocha ten kierunek jest mniej męczący niż kończenie w TG. Przekonał się o tym jadąc tą samą trasę w obu kierunkach. Po drugie, na rowerze jest fajnie, ale trzeba jeść i pić podczas jazdy bo bez tego można umrzeć jak podczas BikeRomantic. Po trzecie, trzeba jeździć częściej. Październik to także początek 6-o godzinnego czasu pracy w piątek, a tym samym jest więcej czasu na rower, co pokazują statystyki.
Listopad
Powoli wchodzimy w okres śnieżny, choć początek listopada wcale nie zapowiadał jakiś opadów śniegu. W tym miesiącu kolejny raz Roch robi coś po raz pierwszy. W końcu udało mu się znaleźć pumptrack w okolicy. I to nawet nie trzeba było organizować się na cały dzień, prawdę pisząc to ta miejscówka była pod nosem i parę razy Roch przejeżdżał obok niej, ale jakoś tak nie złożyło się żeby wjechać głębiej. Co prawda stała tam tablica „sfinansowano z budżetu obywatelskiego”, ale czego się teraz nie finansuje w ten sposób.
Pumptrack, dla dzieciorów, to była kolejna petarda. Nawet Roch dobrze się tam bawił, ale obiektywnie musi przyznać, że to nie taka bułka z masłem jak widać na YouTube. Fajna miejsce i już jest zapowiedziane, że dzieciory tam chcą wrócić. I Roch też. Jako, że Roch wspominał o śniegu to częściej zamykał się w garażu gdzie serwisował rowery, a jak spadł pierwszy śnieg to nawet wymienił opony na zimowe. W rowerze rzecz jasna, bo samochodu dalej nie ma i chyba dalej nie potrzebuje go mieć.
W tym miesiącu ponownie widać spadek kilometrów, ale za to wzrosły „garażo-godziny”, kiedy Roch zamykał się ze stojakiem i swoją walizeczką żeby coś podłubać przy rowerze. Oczywiście po wyjście z garażu były też planszówki z dzieciorami, a „Wielka Pętla” jest ogrywana prawie co weekend. O kilometrach można mówić, że jest ich coraz mniej, za to czas spędzony w garażu ciężko policzyć.
Grudzień
I dobrnęliśmy do końca roku; mamy grudzień i początkowo była zima, nawet fajna bo spadło tego białego g*na całkiem sporo i dało się jeździć, bo nie ma nic gorszego niż brodzenie w błocie śniegowym. Albo śnieg, albo asfalt, nie ma półśrodków. I do pewnego momentu tak było; nawet dobrze się żarło. Udało się zrobić kulig rowerowy, ulepić bałwana i ogólnie mieć trochę radości ze śniegu, ale długo to nie trwało.
W międzyczasie Roch musiał trochę pojeździć do pracy. Pociągiem oczywiście, ale ten czas to było złoto. Mimo wczesnego wstawiania coś w nim iskrzyło, za każdym razem jak naciskał przycisk otwierania drzwi pojawiało się to coś co nie pozawalało mu zasnąć w wygodnym fotelu Kolei Śląskich.
Święta to już inna bajka. Śnieg stopniał w momencie, temperatura raczej wiosenna, do tego trochę deszczu po w ciągu kilku dni po białym puchu nie było śladu, ale to dobrze; takie gwałtowne stopnienie śniegu nie dało czasu na rozwinięcie się błota pośniegowego. Tak jak w fizyce, tak i w grudniu, śnieg przeszedł ze stanu stałego w stan lotny. I fajnie.
Okres poświąteczny też był fajny; pogoda dopisywała, Młody uzbierał kasę na BMXa, a Młoda sprawiła prezent dla siebie. Z własnej, zaoszczędzonej, kasy. Od tej pory nie tylko Roch ma dylemat jaki rower wybrać i tak jak Roch na początku, Młody jeździ tylko na BMX, ale to taki czas, że trzeba się nasycić nową zabawką, niezależnie czy ma się 8 lat jak Młody, czy 39 jak Roch. Dziecko pozostanie dzieckiem.
Podsumowanie
OK, dużo było napisane, zdjęć też było sporo, ale jaki to był rok? Ten miniony już rok był dla Rocha rokiem przełomu. Serio, mimo że zaczął się od remontu, potem były mniejsze lub większe kłopoty i tematy do ogarnięcia to pojawiły się też tak wyraźne znaki, że to co Roch robi jest dobre, że nawet niewidomy by je zauważył. Roch upewnił się, że kierunek w którym poszedł jest dobry i słuszny. Trzeba jednak być tym egoistą i zadbać o siebie i o swoje pasje, bo jak czegoś nie podlewamy i nie pielęgnujemy to w końcu obrośnie to mchem i innymi chwastami.
Takimi momentami były na pewno BikeRomantic, kiedy to Roch przeszedł wszystkie stany, od zaje*stej euforii, podekscytowania i podniecenia do permanentnego zwątpienia i chęci zrezygnowania, poddania się. Jednak ludzie, z którymi Roch jechał nie pozwolili mu się poddać i dociągnęli go do Irenki. Miejsca mistycznego, gdzie można było kupić piwo pod warunkiem oddania butelki, ale też do miejsca w którym Roch przyjął taką ilość cukru, że postawiłaby ona na nogi niejednego umarłego. To był ten moment, kiedy Roch zrozumiał, że nie ma rzeczy nie możliwych, są tylko takie, które nas bardziej zmęczą i sponiewierają.
Potem już nie miał żadnych oporów żeby jechać do Tarnowskich Gór rowerem, czy spontanicznie wrócić do Częstochowy na dwóch kółkach. Teraz Roch wyznaje filozofię „najwyżej nie dojadę” i to jest to czego potrzebował. Potrzebował tego roku, 2022, potrzebował W. i potrzebował umrzeć na BikeRomantic żeby odrodzić się na nowo i dojrzeć do „najwyżej nie dojadę”.
A jakie plany na 2023?
Pisząc w skrócie: „nie umierać”. I to całkiem poważnie, bo Roch chce częściej zaliczać takie dłuższe wypady, chce też żeby BikeRomantic weszło na stałe do kalendarza corocznych wypadów. Chce też odnowić tradycję wypadów na Jurę z Koyocikiem, bo brakuje tego mocno, a to było dobre i fajne.
Chce też ruszyć ze swoim „Garażowym Serwisem Rowerowym”, czyli zacząć remont – a w sumie to budowę od podstaw – swojego kącika, w którym miałby wszystko co rowerowe. Na ten moment są tylko cztery ściany, bo po nawet podłogi nie ma, ale to kolejne wyzwanie, które Roch chciałby przez ten rok przynajmniej zacząć, jak nie skończyć.
Chciałby też kontynuować, a nawet rozwinąć, swoją współprace z XLC. Wierzcie, albo nie, ale nie chodzi o gadżety. To kolejny „stymulator umysłowy”. Rzecz, która trzyma Rocha przy rowerach, która motywuje go żeby jednak wyjść na rower, nawet jak jedynie co mu się chce to nic.
Oczywiście takie sprawy jak bombelki i realizowanie ich rowerowych potrzeb są oczywiste i o nich się nie dyskutuje, ale to też chciałby usprawnić – nie tylko pod bramą, ale wypuszczenie się coraz dalej, bo przecież „najwyżej nie dojadę”. Nic więcej się nie stanie. Dzieciory już udowodniły, że długie wyprawy nie są im straszne pod warunkiem, że na końcu są lody albo gofry, ale widomo – słodkie musi wejść inaczej człowiek ma dziwne myśli.
Na zakończenie jest jeszcze jedna rzecz, której Roch chciałby się nauczyć. To zaplatanie i centrowanie kół. Wstyd się przyznać, bo rower Roch potrafi rozłożyć (i złożyć) cały, ale koła są jego piętą achillesową. I to jest miejsce, które Roch chce poprawić. Poza tym chce też nauczyć się jeść i pić podczas jazdy, a przede wszystkim zjeść śniadanie przed wyjazdem.
Tak więc ten, 2023, rok będzie bardzo pracowity, ale Roch wie, że jedyne co się może stać to „najwyżej nie dojadę”. I to właśnie będzie jego mottem na ten rok. Bo nic innego stać się nie może. Nic nie wybuchnie, nic nie odpadnie. Rok na pewno się skończy, a to z jakim wynikiem zależy tylko od Rocha. I na pewno dojedzie.
Tak więc po przeczytaniu tych 18393 znaków Roch życzy Wam, żebyście w tym 2023 roku dojechali tam gdzie chcecie – może się zdarzyć, że zabraknie cukru, że zwątpicie, albo przez myśl przejdzie Wam, że może to jednak nie ma sensu, ale finalnie – w dniu 1 stycznia 2024 roku – żebyście powiedzieli sobie, że dojechaliście.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz