wtorek, 5 marca 2024

Hałding, czyli Panie! Hałdy to mi z ręki jadły!

Długo się Roch zabierał do przejechania tej trasy, ale w końcu się udało. Dużo też o niej pisał, bo najwcześniejsze są jeszcze z zeszłego roku, ale dopiero teraz Rochowi udało się temat wziąć na tapet i go zrealizować. Po części wynika to z tego, że w tym roku ma inne podejście do roweru. Jeśli jest czas, to trzeba jeździć na rowerze, a jeśli tego czasu nie ma, to trzeba zrobić tak, żeby się on znalazł. I wtedy też jeździć na rowerze. I właśnie tak zrobił w tym przypadku. Do tego pogoda się udała bardzo, bo po kolejnych deszczowych dniach w końcu wyszło słońce, a tego słońca Roch potrzebuje jak „kania dżdżu”. Bo ma już dość szarości za oknem. I wiecznych kropel deszczu na szybie. Tym sposobem Roch odbył swoją pierwszą epicką wyprawę w 2024 roku. Choć bardziej niż wyprawę można napisać wyrypę, bo było grubo. Nie tylko pod butami.

Cała afera zaczęła się od czytania blogów i poszukiwania tras na rower. Po sukcesie na Żelaznym Szlaku Rowerowym Roch poczuł, że takie wypady chyba są dla niego świetne. Chodziło o to, że był dystans, była nowa lokalizacja i inny widok zza kierownicy. Po Żelaznym Roch na poważnie zaczął planować swoje wypady — te dłuższe przynajmniej, bo wciąż jeździ dookoła komina, ale też świadomie wyrusza w dalsze trasy, korzystając z nawigacji. O tym, że odkrył Komoota, pisał już na blogasku i nie będzie się powtarzał, to dalej numer jeden w nawigacji i chyba już nic tego nie zmieni. No może poza Garminem Edge 540 (bez solara). I tak też było z Lasami Murckowskimi. Pierwszy raz usłyszał o nich od znajomego z pracy, potem zaczął zgłębiać temat i trafił na genialny blog Rowerem po Śląsku, na którym temat lasów wrył się Rochowi w pamięć już na dobre.

Pomysł hałdowania, czyli jeżdżenia po hałdach pojawił się jeszcze wcześniej, bo i Hałduro i ETNH poruszały temat jeżdżenia po węglowych górach, a przecież w Rocha DNA jest zaszyty kawałek czarnego śląska, bo urodził się na śląsku i dalej mu przaje. Z drobnym opóźnieniem, ale w końcu udało mu się pojeździć i po Lesie Murckowskim i po hałdach, a dokładnie to po jednej hałdzie, zwanej Śląskim Giewontem. I w sumie słusznie.

Skąd ruszyć i gdzie zaparkować

Roch zapakował się z rowerem na samochód i pojechali w stronę Katowic z samego rana. I to była słuszna decyzja, bo parking, który Roch wybrał, zapełniał się w ekspresowym tempie. Dobra, ale mocno oblegana, miejscówka to Dolina Trzech Stawów, ale warto tam przyjechać z samego rana, żeby mieć szansę na zaparkowanie. Szczególnie jak planujemy jechać tam w weekend, to szanse na znalezienie miejsca drastycznie maleją wraz z upływającym czasem. Zaryzykować można stwierdzenie, że im wcześniej, tym większy wybór miejsca do parkowania. Roch na miejscu był w okolicach godziny 1000 i to chyba był ostatni moment na parkowanie.

No to jedziemy…

…ale najpierw trzeba znaleźć jakieś śniadanie. Tak, dobrze czytacie — największa wada Rocha dalej nie została wyeliminowana. Dzień zaczyna się bez śniadania i pedałowanie też. Od dawna Roch próbuje wyeliminować ten zły nawyk niejedzenia śniadania, ale jak do tej pory różnie mu z tym idzie. Z reguły dalej dzień zaczyna od kawy, którą popija kolejną kawą i o śniadaniu przypomina sobie w okolicy pory obiadowej. I to jest złe, szczególnie jak bez śniadania idzie na rower, a historia zna przypadki, że Rocha odłączyło na BikeRomantic właśnie dlatego, że nie zjadł śniadania i nie miał nic „przy sobie” na czarną godzinę.

Tak więc wypad w Las Murckowski zaczął się od szukania jakiejś Żabki otwartej w niedzielę o dość wczesnej godzinie. I to wcale nie było proste, aż w końcu Roch doszedł do wniosku, że nie będzie tracił czasu, tylko pojedzie przed siebie, a coś na pewno się zajdzie. Będąc już w Katowicach, Roch wpadł na pomysł, żeby wypad zacząć (tak, do tej pory szukał śniadania) od pojechania na Nikiszowiec i tam jakoś dojechać, w końcu, do lasu i na te hałdy, bo przecież po to Roch tłukł się z rowerem na dachu. Na miejscu okazało się, że jest tak cukiernia, do której są kolejki i tam pewnie będzie można coś zjeść. Skończyło się na pączku z tiramisu i coli. Taka dawka cukru — jak się później okazało — wystarczyła na cały wypad, łącznie z pchaniem roweru na hałdę.

Później poszło już gładko i bez problemów — wpierw las, potem dojazd do hałdy. Ogólnie rzecz biorąc wypad całkiem spoko. Trzeba jednak mieć na uwadze, że po ostatnich deszczach w lesie było znośnie, natomiast wjazd — a w przypadku Rocha — wejście na hałdę skończyło się totalnym uwaleniem butów, bo jeszcze nie zdążyło przeschnąć, a Roch już się pakował z butami. Jednak to była największa atrakcja całego tego przedsięwzięcia — to nie było zwykłe błoto, tylko część hałdy, którą Roch przywiózł nie tylko na butach, ale też na rowerze, a częściowo na dachu samochodu i nawet autostrada nie pomogła. Nie chciało się odkleić.

Podsumowując

To najlepszy wypad ever; z kilku powodów. Pierwszy z nich to oczywiście nowe tereny, nowe ślady na Garminie i Stravie. Drugi powód zrealizowanie swojego celu, a to dla Rocha jest bardzo ważne. Konsekwencja w działaniu powoduje to, że Roch ma chęć do podejmowania kolejnych wyzwań, a to znowu prowadzi do atrakcyjniejszych tras, dłuższych wypadów i ciekawszych treści na blogu. Zasadniczo z każdym takim wypadem Roch nabiera chęci na kolejny — może dłuższy, może trudniejszy, ale na pewno nie zamierza kończyć i spoczywać na laurach.

Czy jeszcze raz pojechałby na hałdy? Jeszcze jak! I na pewno pojedzie, bo ma jedną hałdę zaległą. Kostuchna nie pozwoliła sobie na jej zdobycie, bo las był w zasadzie nie przejezdny, a więc Roch ma powód, żeby wrócić do Lasu Murckowskiego i wjechać, czyli wprowadzić rower na kolejną hałdę. Wypad — trzeba to przyznać uczciwie — bardzo świetny i urozmaicony. Było miasto, był wspaniały Nikiszowiec, był jeszcze wspanialszy Las Murckowski, a „Hałdy to mi Panie z ręki jadły!„. Szczęśliwy ten, kto w Katowicach mieszka.

Tylko następnym razem Roch poczeka, aż teren wyschnie i to tak dobrze. Szkoda butów, choć dla takich przeżyć można je poświęcić. Zasadniczo totalna wyrypka, którą Roch długo jeszcze będzie wspominał i na pewno jeszcze nie raz ją powtórzy. Na zakończenie jeszcze jedna drobna uwaga — warto siedzieć głęboko w lesie, bo im bliżej terenów rekreacyjnych, tym więcej turystów, ale to jest oczywiste, szczególnie w niedzielne przedpołudnie.

Roch pozdrawia Czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz