czwartek, 30 maja 2024

Procesja do lasu i nad wodę

Kolejny długi weekend zaczął się, co dobitnie widać w sklepach, bo półki opustoszały, jakby przerwa świąteczna trwała tydzień albo i nawet miesiąc. Jednak pomijając kwestie pustych półek i zakupów, pozostaje jeszcze jeden pozytywny aspekt świąt, czyli wolny dzień, a jeśli ktoś wziął urlop, to nawet długi weekend się z tego zrobi. Dla Rocha jednak to tylko wolny dzień, bo walczy on o tytuł pracownika miesiąca, więc nie bierze urlopów1. A wolny dzień — szczególnie świąteczny — można święcić na kilka sposobów.

Jednym ze sposobów na taki wolny dzień jest — oczywiście — wyjście na rower. To jedyna słuszna forma spędzania wolnego czasu, nawet tego świątecznego. Jednak zanim Roch wybrał się na rower, to odespał cały tydzień, no w sumie nie cały, ale spanie jest fajne, więc jak jest okazja to dlaczego nie pospać. Jednak po przebudzeniu się tuż nad ranem, czyli w okolicach 1000, Roch zaczął planować jakiś wypad rowerowy. Z pomocą przyszły dzieciory, które to jasno określiły cel wyprawy. Miała to być Blachownia i objechanie jeziora dookoła. To była słuszna koncepcja, a i dystans też zapowiadał się całkiem rozsądny.

No więc szybka kawka, zaplanowanie trasy na niezastąpionym Komoocie i można już ruszać. Godzina całkiem spoko, a ruch całkiem spokojny. Trasa raczej standardowa, bez kombinacji, bo sprawdzone rozwiązania są najlepsze. Początek lasem, potem wyjazd na drogę techniczną2 przy A1, potem za Kondratowem super wypasiona droga przez las, która została wylana najrówniejszym asfaltem, jaki Roch widział. Zasadniczo odkąd Roch odkrył ten fragment drogi, to dojazd do Blachowni jest mocno przyjemny — praktycznie pomija się jeżdżenie drogami publicznymi. Dzieciory zadowolone, minimum samochodów no i równy asfalt.

W Blachowni pozostało objechać jezioro dookoła i można było wracać. Ścieżka dookoła jest fajna; na początku jest wzdłuż plaży, potem prowadzi przez las, więc jest wszystko, czego potrzeba, żeby uznać trasę za fajną. Powrót już standardową drogą do Częstochowy, czyli nową ścieżką rowerową, która jest dzięki remontowi drogi. Po drodze trochę deszczu spadło, ale nie było sensu chować się, lepiej było jechać dalej. Ogólnie rzecz biorąc, całkiem fajny wypad się zrobił. Były kilometry, był szuter, las i woda. Do tego niespodzianki na trasie, czyli deszcz i kanapeczki w lesie.Dzieciory zadowolone, więc na pewno wszystko się udało. Jednak Roch czuł pewien niedosyt. W sumie dawno nie czuł czegoś takiego. Chciał jeszcze iść na rower — nie dlatego, że wypad nad jezioro nie był fajny, ale chciał jeszcze pojeździć. Mało mu było, a pogoda i długi dzień zachęcały do tego, żeby iść jeszcze raz na rower. I Roch poszedł. Plan miał dość prosty — przejechać jeszcze jakiś kawałek po Częstochowie i wrócić zadowolonym do domu.

Okazało się jednak, że z przejażdżki zrobił się całkiem dobry wypad za granicę miasta. Dobrze się pedałowało, słońce jeszcze grzało i opalało Rocha, dzięki czemu ma coraz fajniejsze „tan lajny”. Początkowo myślał, że już jest zmęczony i nie będzie mu się chciało daleko jechać, jednak nogi podjęły inną decyzję. W sumie ta decyzja była słuszna, bo powrocie Roch poczuł, że jest „napedałowny”. Dawno czegoś takiego nie czuł, więc naprawdę te dwa wypady musiały wejść dobrze.


Pierwszy, czyli dookoła jeziora, zakończył się wynikiem 29 kilometrów, a wieczorna dobitka dołożyła do tego swoje 19.88 kilometra, co łącznie daje 48,88 kilometrów. No i to jest solidny wynik, a Strava pokazała, że Roch w maju przejechał więcej niż 200 kilometrów i to jest kolejna dobra informacja. Roch się rozjeżdża i łapie wiatr w żagle.

Roch pozdrawia Czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz