Długo Roch nie dawał znaku życia, ale koniec tygodnia należał do tych spod znaku szalonych. Jak już wiadomo, Roch utracił Megi, a właściwie tylko jej tył, ale to nie zmienia faktu, że nie mógł jej zarejestrować, a tym samym nie mógł nią jeździć. Komunikacja miejsca wywoływała u niego gorączkę, a więc wbrew wszystkim zakazom jeździł Megi i szukał jakiegoś nowego samochodu.
W końcu znalazł i nawet kupił, stoi sobie cacuszko na parkingu i czeka na poniedziałek, aż Roch pojedzie nim do pracy. Jednak dziś już nie wytrzymał i pojechał na stację, którą ma pod nosem, przez centrum i zrobił dużo więcej kilometrów niż musiał. Póki co nie ma pomysłu co zrobić ze starym samochodem; zostaje albo złom albo sprzedaż na części.
Dziś Roch wyrwał się na rower, wyskoczył z Koyotem na Świerklaniec, tam szybka kawa i powrót do domu. Wieje strasznie, prawie nie da się jeździć, ale chęć przepedałowania kilku kilometrów była silniejsza i Roch walczył z wiatrem. Gdyby nie wiało to byłoby całkiem przyjemnie, temperatura oscylowała w okolicach szóstej kreski nad zerem, a więc było w miarę ciepło. Kilometrów Roch przejechał 25, więc wynik całkiem niezły jak na koniec listopada.
Roch pozdrawia Czytelników.