Autor: Roch Brada

  • Czy istnieje zakaz wchodzenia do sklepu rowerowego?

    Notka nie będzie opisywała wypadu rowerowego, ale temat będzie jak najbardziej rowerowy. Wracając z pracy Roch musiał podjechać do zaprzyjaźnionego Adventure kupić dętkę, bo w rowerze mamy się przebiła i trzeba było wymienić na nową. Po wejściu do sklepu Roch poczuł się jak alkoholik w monopolowym i jedna małpka dętka nie była w stanie zaspokoić chęci posiadania czegoś świeżego w rowerze. W końcu Roch przypomniał sobie, że potrzebuje siodełko, bo stare jest skrzywione i zaczęła z niego schodzić skóra.

    Chwilę później Roch stał się posiadaczem nowego siodełka Fizik Nisene. Nie ma dziurki, ale za to jest miękkie i wygodne, o czym Roch przekona się jutro, bo dziś nie chciało mu się szukać bankomatu. Siodło zostało odłożone i Roch mógł spokojnie wyjść ze sklepu wiedząc, że zaspokoił swoje rowerowe uzależnienie. Jutro lub w najbliższym czasie będą zdjęcia nowego nabytku.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    Witamy Blog rowerowy na Google+. Kto ma ten może dodać do kręgów.

  • Coraz bliżej tysiąca

    Niedziela, podobnie jak sobota, należała do roweru. Roch od rana myślał gdzie tu pojedzie i ile kilometrów zrobi. W końcu słońce świeci, temperatura w okolicach 15°C, czyli nie trzeba jeździć w kurtce. Ogólnie mamy polską złotą jesień i dobrze, bo Roch musi zrobić tysiąc kilometrów na nowym rowerze. Taki postawił sobie cel i go zrealizuje (chyba, że pogoda zdecyduje inaczej). Dziś jednak Roch zbliżał się do tej granicy. Na początek chciał jechać do Świerklańca, ale co niby miał tam robić? Słoneczny dzień to musiał by lawirować między ludźmi. Postanowił, że wjedzie do lasu.

    I tym lasem dojechał aż do Brynicy, potem pojechał na lotnisko (tak, Roch ogłosił już pożegnanie z lotniskiem, ale — podobno — tylko krowa nie zmienia zdania) i z powrotem chciał wrócić przez Bibielę i Żyglin. W międzyczasie zadzwonił Koyot, że się ubiera i można zrobić jakiś szybki rower. Roch poczekał na niego i razem pojechali na Chechło. Koyot w krótkich spodenkach. Rochowi było zimną patrząc na niego. W Chechle rozjechali się w kierunku domów. W tym punkcie wypadu Rochowi stuknęło już 40 kilometrów i w sumie mógł już nie pedałować, ale przecież musiał jakoś dojechać do domu.

    Pod domem miał całe 49 kilometrów i doszedł do wniosku, że nie będzie jeździł dookoła bloku żeby dobić do pełnych pięćdziesięciu kilometrów. Takie \”nie okrągłe\” liczby kręcą go bardziej niż takie pełne (stąd jego sympatia do liczby Π) . Do pełni szczęścia, czyli tysiąca kilometrów na nowym rowerze* brakuje mu już 18 kilometrów. Jeśli w przyszły weekend pogoda dopisze, a dopisać ma, Roch ogłosi, że zrealizował postawiony sobie cel.

    A przyszły weekend stoi pod znakiem jakiegoś dłuższego wypadu. Plany już są, dosyć klarowne, kierunek też już wybrany, ale póki co Roch nie będzie zapeszał, szczegóły pod koniec tygodnia lub po fakcie. W każdym razie całkowita odległość nie mniejsza niż pięćdziesiąt kilometrów, ale nie będzie to Lubliniec. Na niego za późno, a poza tym Roch nie ma już tam żadnego interesu. Z dzisiejszego wypadu powstał ślad GPS, ale oszukuje, bo pokazuje 45 kilometrów, a powinno być ich 49.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    *Roch celowo zaznacza, że na nowym rowerze, bo przez cały rok 1 000 kilometrów to byłby wstyd dla niego.

  • Rowerowy początek listopada

    Długi weekend przeszedł już do historii, trzy dni pracy spowodowały, że Roch czuje się jak niedopity, bo ledwie zaczął pracować to już mu się zrobił kolejny weekend i w sumie nic nie zrobił konstruktywnego, tylko siedział i dumał. W końcu jednak przyszła sobota i Roch pojechał do zaprzyjaźnionego Adventure żeby zakupić nowy komplet łatek, bo została mu tylko jedna sierotka, a Roch zwykł łapać dwie dziurki za jednym zamachem.

    Popołudniu Roch był gotowy do jeżdżenia, ale nie było nikogo z kim mógłby pedałować. Więc wetknął wtyczkę słuchawek do telefonu i ustawił ulubioną muzykę. Dzięki temu miał większe szanse na to, że przejedzie więcej niż dwadzieścia kilometrów, czyli do Świerklańca i z powrotem. Dobrze mu się pedałowało, więc z rzeczonego Świerklańca Roch pojechał do Piekar Śląskich, tam wjechał na kopiec i pojechał dalej do Radzionkowa. Kilometrów było wciąż mało więc Roch uderzył jeszcze na Dolomity i w końcu czuł zadowolenie z wyniku.

    Z wynikiem 37 kilometrów wrócił do domu choć chciało mu się jeszcze jeździć to zbliżał się wieczór. Taka pora roku, że o 16:00 robi się ciemno. Z wypadu powstał ślad GPS, który wygląda na poprawny. Chyba ostatnia aktualizacja poprawiła zachowanie programu, bo nie rysuje już prostych kresek, a i prędkości zazwyczaj się zgadzają. Zainteresowani mogą kliknąć: Listopadowa przejażdżka.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Długi weekend – dzień czwarty

    Ostatni dzień długiego weekendu zrobił Rochowi dobrze. Temperatura grubo ponad 15°C, wielkie, żółte słońce i ciepło niczym wiosną. Roch nie mógł długo siedzieć w domu. Taka pogoda w listopadzie to rzadkość, a więc trzeba korzystać póki jest taka możliwość. Roch umówił się z Koyotem w Świerklańcu i chcieli jechać gdzieś do Radzionkowa, ale los chciał inaczej. Trochę pobłądzili w lesie i wyjechali z powrotem w Świerklańcu. Roch wiedział, że to znak żeby zrobić sobie trochę bardziej leniwy dzień.

    Tak więc usiedli na murku i zrelaksowali się. Słońce ładnie świeciło, ciepły wiaterek powiewał, a Roch z Koyotem siedzieli i prowadzili filozoficzne dysputy na różne tematy, przeważnie o Rochowych podbojach sercowych. W końcu jednak zebrali się i pojechali w kierunku Chechła. Tam też rozjechali się. Niby taki leniwy dzień, więcej siedzenia niż jeżdżenia, a Roch zrobił 32 kilometry, czyli założenie długiego weekendu zostało spełnione. I tak w sobotę Roch przejechał 40 kilometrów, w niedzielę było ich 45, w poniedziałek wyszło 36 i dzisiaj Roch przejechał 34. W sumie Roch przez cztery dni przejechał 155 kilometrów.

    Teraz trzy dni bez roweru i znowu weekend, który zapowiada się wcale nie gorzej niż ten, który już się kończy. Jeśli wszystko pójdzie po Rocha myśli to zacznie się on zbliżać do magicznej granicy tysiąca kilometrów na nowym rowerze. Jeśli to się uda to Roch zacznie świętować, bo to dobrze wróży na nowy sezon. Jeśli przejedzie kilka tysięcy na rowerze to będzie sukces, ale życie nauczyło go żeby nie deklarować konkretnych liczb. O nich Roch – i nie tylko o nich – Roch będzie pisał zbiorczo w notkach podsumowujących rok. Ta za 2011 rok już jest w przygotowaniu, w końcu trochę się działo.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Długi weekend – dzień trzeci

    Trzeci dzień długiego weekendu był dużo lepszy niż drugi dzień; było dużo słońca i dzięki temu było dużo cieplej niż wczoraj. Roch zostawił kurtkę w domu, wskoczył w kamizelkę i pomknął przed siebie. Dziś pedałował sam, bo Koyocik nie przedłużył sobie weekendu, a już nikt inny nie jeździ na rowerze. Nie chciało się Rochowi myśleć nad trasą więc wybrał drugi wariant wczorajszego planu rowerowego.

    Na początek Roch dostał się do Miasteczka Śląskiego i tam wjechał do lasu, którym dojechał do samego Pniowca, który był celem dzisiejszego wypadu. Dawno tam Rocha nie było, a przecież droga jest całkiem przyjemna. Kilometrów było mało i Roch pojechał jeszcze do Rept i skończył na Dolomitach. Zgodnie z zapowiedziami nie chce on zejść poniżej 30 kilometrów dziennie, a dziś Roch przejechał 36.67 kilometrów.

    Po raz któryś Roch zabiera się za profesjonalne statystyki i może teraz w końcu mu się uda. W każdym razie do końca roku nie prowadzi ich, bo i tak nie ma to sensu. Nie sposób ustalić ile Roch przejechał kilometrów na rowerze bez licznika. W każdym razie na nowym rowerze przejechał 861 kilometrów, a celem jest okrągły tysiąc. Większe cyfry pojawią się dopiero za rok. Nawet nie cały, bo od marca lub kwietnia Roch chce już pedałować.

    Na zakończenie ślad GPS dzisiejszego wyjazdu: Pniowiec.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    W najbliższym czasie Roch uruchomi bazarek, musi się trochę wyprzedać z tego co mu zalega po szufladach.

  • Długi weekend – dzień drugi

    Dobrej pogody ciąg dalszy. Dzisiaj była nawet lepsza niż wczoraj, więcej słońca i mniej wiatru. Roch szybko ogarnął obiad i zaczął wywoływać Koyota z lasu. Umówili się na stacji w Miasteczku Śląskim i stamtąd wyruszyli w dalszą podróż. Na początek trzeba było przedostać się w okolice Nowego Chechła bowiem plan wycieczki obejmował przejazd do Piekar Śląskich i do Świerklańca na rozgrzewającą kawę choć wcale zimno nie było, ale dobra kawa nie jest zła.

    Po spożyciu kawy pojechali jeszcze raz do Nowego Chechła i tam się rozjechali. Roch chciał jeszcze dokręcić parę kilometrów, ale okazało się że wcale nie będzie to konieczne. Pod domem miał ich czterdzieści pięć; co prawda mógł dokręcić do pełnych pięćdziesięciu, ale nie chciało mu się. Koszulka zaczynała robić się mokra i mając do wyboru założenie suchej albo jeżdżenie w mokrej Roch wybrał oczywiście suchą i kolejną kawę w domu.

    Robiąc kolejne kilometry Roch dochodzi do wniosku, że to już jesień jest. Wszędzie pełno spadniętych liści, a te które nie spadły to są żółte i też spadną. Ma to swój urok, bo można zrobić zdjęcie rowerowi w liściach, ale też zwiastuje nadejście zimy. Oby tylko następny długi weekend był jeszcze pogodny, rower ciągnie. Na zakończenie rower w liściach:

    Rower w liściach

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Długi weekend – dzień pierwszy

    W końcu długo wyczekiwany przez Rocha długi weekend. Roch musiał odpocząć od myślenia, potrzebował dłuższej przerwy, a zwykły weekend nie wystarczał mu żeby tak całkiem się odmóżdżyć. Teraz ma na to cztery dni i Roch ani myśli zaglądać do firmowej poczty. Zajrzy dopiero w środę, a do tego czasu cieszy się w miarę dobrą pogodą, sprawnym rowerem i chęcią do jazdy, która Rocha nie opuszcza. Towarzystwo rowerowe też dopisuje. Dziś Roch pedałował z Koyotem.

    Na początek wizyta w zaprzyjaźnionym Adventure, ale tym razem Roch nie kupił nic, nie zaciągnął żadnego kredytu, choć było trudno, bo siodełko Cube kusi go bardzo. I chyba pójdzie w poniedziałek i pomyśli, czy kupić, czy nie. I pewnie kupi. Po wyjściu ze sklepu Roch z Koyotem pojechali na kawę, a później pomknęli do Świerklańca. Tam już żadna \”kawodajnia\” nie działała więc pozostało wjechać w las i wyjechać gdzieś pod lotniskiem.

    Tam też zakończył się etap wspólnej wycieczki i Roch wrócił do domu przez Żyglin i Miasteczko Śląskie. Pogoda była znośna, ale pochmurno. Dopiero teraz, kiedy Roch siedzi przed monitorem i stuka w klawiaturę, wychodzi słońce, ale Roch nie będzie już jeździł. Jedna czterdziestka mu wystarczy, poza tym ma lekko kontuzjowaną rękę i nie chcę się forsować. Co prawda rower to najlepsze lekarstwo, ale przed Rochem jeszcze całe trzy dni i chciałby zrobić 3x40km (lub nawet 3x50km), a więc trzeba się oszczędzać. Śladu GPS nie ma, oprogramowanie zawodzi i rysuje głupoty.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    Jeśli ktoś ćwierka to Rocha można też podejrzeć na Twitterze.

  • Jubileuszowa notka

    To jest tysięczny wpis na Rochowym blogu. Pogoda do bani, nie można świętować na rowerze, a więc trochę techniki. Jeżdżący na rowerze robot (filmik przesłany przez czujnego Czytelnika):

    [youtube https://www.youtube.com/watch?v=SqBw7XapJKk]

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Pożegnanie z lotniskiem

    Niedziela zapowiadała się na pochmurną, ale z biegiem czasu robiło się coraz ładniej i Roch zaraz po obiedzie poszedł na rower. Musiał iść. Musiał przemyśleć kilka spraw, a najlepiej myśli się na rowerze, a jeszcze lepiej jeśli Roch pedałuje w stronę lotniska. Długa trasa pozwala na głębokie przemyślenia, a tego Rochowi było dziś potrzeba. Ciepło nie było, ale Roch ciepło się ubrał, owinął twarz i pojechał przed siebie. Chciał ostatni raz zobaczyć lotnisko, położyć się na trawie i zobaczyć jak przelatuje nad nim samolot.

    Lotnisko, ostatnia wizytaDroga przyjemna, w lesie sucho i pełno rowerzystów chcących — podobnie jak Roch — wykorzystać do maksimum ciepłe i pogodne dni. Na miejscu Roch widział ogon CargoJeta i kilka innych stojących pod terminalem. Powstało zdjęcie dokumentujące osiągnięcie zaplanowanego celu, czyli lotniska. Nic niestety nie chciało wytoczyć się spod terminala, więc Roch szybko schował telefon, ubrał rękawiczki i ruszył w powrotną drogę. Pierwsza wersja była taka żeby jechać prosto do domu, ale wyszło słońce i Roch odbił w lesie w jakąś ścieżkę i dojechał nią do Chechła. Tam też sporo ludzi jeździło na rowerach, czyli nie tylko Rochowi chce się jeździć.

    Przy czterdziestym kilometrze zaczęło mu się robić zimno i stwierdził, że to zupełnie wystarczy i pora wracać do domu. Jakby nie patrzeć to już koniec października i można szaleć, ale z umiarem. Łatwo przesadzić i złapać jakiegoś paskudnego wirusa. W domu gorąca kawa postawiła Rocha na nogi i pewnie na tych nogach dochodzi do wieczora. Z wypadu powstał ślad GPS, ale jakiś oszukany. Według telefonu Roch pojechał, ale nie wrócił, a to nie prawda. Trzeba będzie rozejrzeć się za jakimś alternatywnym oprogramowaniem zapisującym ślad GPS. Dla ciekawskich ucięty ślad GPS: Pożegnanie lotniska.

    I na koniec Roch w wersji jesiennej:

    Roch w wersji jesiennej

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Zimne, jesienne, jeżdżenie

    W tym tygodniu Rochowi nie bardzo chciało się jeździć po pracy, zresztą kończący się tydzień należał raczej do tych z grupy \”znowu nie działa\” i Roch nie chciał ryzykować jeszcze jakiegoś rowerowego przypadku. Wystarczy, że stał w kilometrowych korkach, że skasował sobie osiem godzin pracy i w poniedziałek musi robić to, co już w piątek miał zrobione. Roch nie może się doczekać nadchodzących dwóch długich weekendów kiedy będzie mógł odpocząć dłużej. Tyle słowem wstępu.

    Dziś Roch zażył trochę relaksu, oczywiście na rowerze. Z Koyotem był umówiony w zaprzyjaźnionym Adventure. I jak przystało na zarażonego cyklozą, Roch wychodząc ze sklepu miał nowe manetki. Czasem Roch zastanawia się, czy nie ma w sobie jakiegoś \”pierwiastka kobiecego\”, bo co jest w rowerowym to musi coś kupić. Tym razem padło na manetki. Roch boi się już tam wchodzić, bo powoli zbliża się do \”cienkiej czerwonej linii\” po przekroczeniu której będzie musiał inwestować w XTRa.

    Już z nowymi manetkami na kierownicy Roch z Koyotem pojechali na kawę(y) do Świerklańca. Gdyby nie wiatr to byłaby całkiem przyjemna pogoda, ale jak dmuchnęło zimnem to robiło się nieprzyjemnie. Efektem tego były dwie kawy dla rozgrzania zmarzniętych kości. W drodze powrotnej zaliczyli jeszcze Chechło i każdy rozjechał się w swoją stronę. Jutro, o ile pogoda dopisze, Roch też wskoczy na rower, trzeba jeszcze korzystać póki pogoda jakoś drastycznie nie załamuje się.

    Na koniec ślad GPS: Jesienne jeżdżenie. Kilometrów trochę przybyło, celem jest tysiąc na nowym rowerze. Pomimo, że jest coraz zimniej i coraz krócej jest dnia Rochowi nadal chce się jeździć. Magia nowego roweru działa nadal i oby działała cały czas. Na przyszły sezon Roch ma mnóstwo planów rowerowych. Lubliniec, Jura, Bobolice i kto wie co jeszcze.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Wieczorne jeżdżenie

    Po wczorajszej regeneracji, spowodowanej domowymi obowiązkami Roch, ponownie wskoczył na rower i pojechał do Miasteczka Śląskiego. Dziś było nawet cieplej niż wczoraj, termometr w samochodzie pokazywał temperaturę w okolicach 12°C. Jedyną przeszkodą był wiatr, który od rana wieje jak szalony. W Miasteczku Śląskim Roch zawrócił i pojechał do domu. Trasa krótka, ale dzień też już nie należy do najdłuższych. Dłuższe wypady są jeszcze możliwe w weekend, kiedy Roch cały dzień siedzi w domu.

    Pojawił się zapis śladu GPS wypadu; kreska jest krótka i mało ciekawa, ale skoro już Roch zaprzęgnął do pracy GPS to trzeba się nią pochwalić. Kilometrów wyszło mało, ale przejażdżka była bardziej dla przyjemności niż dla kilometrów. Wspomniany ślad: Miasteczko Śląskie.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Niedziela z rowerem

    Niedziela zapowiadała się leniwie; początkowo Roch próbował umówić się z Koyocikiem, ale o 930 termometry wskazywały 1°C, czyli było za zimno żeby swobodnie pedałować. Roch czekał do popołudnia z rowerem. W końcu poszedł pojeździć, choć wcale cieplej nie było, ale żeby nie myśleć to musiał trochę pokręcić nogami. Założył słynne już pokrowce i ruszył przed siebie. Póki jechał to było mu ciepło, ale w końcu musiał się zatrzymać. I wtedy robiło mu się zimno, a kiedy znowu zaczynał pedałować to robiło mu się ciepło, czyli nie było wyjścia i Roch musiał kręcić.

    Słońce ładnie świeciło, nawet ogrzewało trochę Rocha, ale to chyba już koniec ciepłego powietrza. Zbiornik z nim świeci pustkami i teraz pora na zimne powietrze, jednak dopóki śnieg nie spadnie to Roch będzie kręcił. Na nowym rowerze ma już przejechane 650 km, czyli jeszcze 350 i Roch poczuje się spełniony. Z kondycją też nie ma źle skoro kilometrów przybywa w takim tempie. Jutro pierwszy dzień pracy i oby ten tydzień zleciał szybko, w czym Roch pomoże \”temu tygodniu\” jeżdżąc po pracy na rowerze.

    Roch pozdrawia Czytelników.