Żeby notka była składna Roch opisze wszystko łącznie z pierwszymi chwilami po przebudzeniu się. Plan był prosty, szybko coś zjeść i jechać do Miasteczka Śląskiego. Był tam umówiony z Koyotem, z którym miał pedałować do Lublińca. W końcu! Na nowym rowerze Rochowi wróciła ochota na długie dystanse, a nie tylko na krótkie przejażdżki. Po śniadaniu Roch ubrał się cieplej niż zazwyczaj, w końcu wczesnym rankiem nie było za ciepło i popedałował w stronę miejsca spotkania. Chłodno było, długie spodnie trochę ogrzewały nogi, ale w stopy było zimno. Siateczki w butach nie zawsze są dobre. W końcu dojechał do Miasteczka Śląskiego.
Chwilę później dojechał Koyocik. Chwila rozmowy, delikatny odpoczynek i można jechać. Na początek Pniowiec i Nowa Wieś Tworoska. Plan był taki żeby znaleźć sławną drogę rowerową do Kokotka, a stamtąd Roch już sobie poradzi. W końcu był taki okres w jego życiu, że często jeździł do Lublińca, ale samochodem. Jednak ścieżki nie było, a jazda krajową jedenastką nie wchodziła w grę. Trzeba było zrobić objazd. Wyszło jakieś dwadzieścia kilometrów więcej. Kiedy mijali tablicę informującą że \”Lubliniec 12 km\” na licznikach było już 50 kilometrów (do Lublińca jest 30 kilometrów jadąc normalną drogą). Zostało jedyne dwanaście kilometrów do pełni szczęścia.
W końcu dojechali do Lublińca. Liczniki pokazały 60 kilometrów. Z Lublińca Roch wyciągnął Koyota do Kochcic mając nadzieję, że spotka tam kogoś, kogo bardzo chce spotkać, a ten ktoś nie chce za bardzo, ale — oczywiście — nie udało się. Taka karma. Ten manewr kosztował dodatkowe 15 kilometrów, ale Roch musiał spróbować. Musiał i już. Po powrocie do Lublińca trzeba było napić się kawy. Fajna miejscówka na rynku, parasolki, krzesełka jednym słowem Wersal.
Pora wracać. W końcu znalazła się ścieżka rowerowa, której cały czas szukali. Wybetonowana, równa nic tylko pedałować. Radość długo nie trwała, w Kokotku się skończyła. Pozostała tylko \”krajowa jedenastka\”. Pierwszy zjazd w prawo i już prosto do domu. W drugą stronę wyszło trochę mniej, jakieś 30 – 40 kilometrów. Roch zamknął się w 98 kilometrach przejechanych ze średnią prędkością 24 km/h. Fajnie się jechało, nie było upalnie, nie było też zimno. Było w sam raz, podjazdów nie było za dużo, a jak już jakieś były to Rochowi nie przeszkadzały. Czasem zastanawia się, czy nowy rower nie pedałuje za niego, bo sam siebie nie poznaje.
Na koniec dwa dowody, że Roch faktycznie zdobył Lubliniec. Pierwszy to ślad GPS, a drugi to:
Roch pozdrawia Czytelników.