Kategoria: Bez kategorii

  • Udało się! Jura zaliczona.

    Rano Roch zszedł na dół, zapakował się do samochodu z rowerem i ruszył do Koyota, z którym mieli jechać na Jurę. Jednak przypomniał się, że z parkingu nie zabrał koła, a bez tego trudno jeździć na rowerze. Szybko wrócił się i zabrał zgubę, jeszcze tam leżącą.

    Na miejscu Roch poskładał rower i można było ruszać w Jurę. Pogoda doskonała, nie za ciepło, ale nie za zimno. Wiaterek nie pomagał w jeździe, ale też nie przeszkadzał. Ot wiał sobie nienachalnie. Po półtorej godziny były już pierwsze oznaki Jury. Zaczęły się strome i długie podjazdy. Zaczęły się także problemy z oznakowaniem szlaku.

    No patrz Rochu, musimy zielonym jechać – Powiedział Koyot.
    No widzę – będę wypatrywał oznaczeń – Odpowiedział Roch.

    Jednak część z nich była wyblakła i nie wiadomo było, czy to zielony, czy niebieski. Jednak nikt się nie poddawał i już po chwili pojawiły się jakieś zabudowania. Pełni nadziei, że Żarki są już na wyciągnięcie koła pedałowali przed siebie.

    Kurna, jechaliśmy tędy – Powiedział Roch.
    Zdaje Ci się, tutaj wszystko wygląda tak samo.. – Odpowiedział Koyot.
    .. zresztą słońce mamy z plecami, a pedałujemy pod górę – Powiedział po chwili.

    Przyjąwszy to za pewnik Roch zamilkł, ale coś mu nie dawało spokoju. W końcu Koyot zatrzymał się.

    Kur*a, masz rację. Wracamy – Odpowiedział.

    Z powrotem też było pod górkę, a słońce mieli za (na plecach) plecami. Drugie okrążenie było podobne. W końcu wjechali w boczną ścieżkę i wydostali się z tego trójkąta bermudzkiego. Jednak wpadli z deszczu pod rynnę.

    Wyjechali na ładnej, zielonej polance. Problem w tym, że było kilka ścieżek, a wszystkie prowadziły do wody lub kończyły się gdzieś w połowie.

    Pojawiły się propozycje żeby spróbować na Mojżesza przejść przez wodę, ale szybko zostały odrzucone. W końcu Koyot wypatrzył groblę, na którą trzeba było się dostać. Powrót tą samą trasą, ale znowu woda. Będąc zdesperowanym Roch chciał zakrzyknąć do wędkarza jednak Koyot w porę zareagował bo nie wiadomo jakby wędkarz zareagował na spłoszenie ryb.

    Po długich poszukiwaniach w końcu udało się dojechać do Żarek. Samo poszukiwanie drogi zajęło 20 kilometrów. W Żarkach postój, nawodnienie się i dalej w drogę. Do Mirowa. Tutaj już poszło gładko i w końcu pojawił się Mirowski Gościniec, którym dojechali pod sam Mirów.

    W oddali stoi zamek, a bliżej knajpa.

    Po dłuższym oczekiwaniu w końcu pojawił się upragniony obiad. Słuszna porcja frytek wraz z bliżej nie określoną kiełbasą i jakaś sałatka.

    A na deser słynne pierogi. Na drugi deser lody truskawkowe, a na trzeci deser Big Milki. Najedzeni do granic możliwości zaczęli planować drogę powrotną. Plan był prosty – jak najszybciej do domu, ale Gościńcem Mirowskim.

    Plan udało się zrealizować w stu procentach. Roch zaliczył jeden kryzys, mięśnie płonęły, oddechu nie było, a przed oczami pojawiło się czterech Koyocików, ale po odpoczynku wszystko wróciło do normy.

    Wypad należy uznać za wielce udany i trzeba trzymać kciuki za jego powtórzenie.

    W sumie kilometrów wyszło 112 w czasie 4 godziny 42 minuty ze średnią prędkością 24 km/h choć zdania są podzielone.

    Roch pozdrawia Koyota i dziękuje mu za wspaniały, doskonały i wypasiony (jak zawsze) wypad.

    Zdjęcia z wypadu można oglądać w albumie Jura i w serwisie Picasa

    I na koniec rodzynek, czyli Roch z pierogiem:

  • Jura. Podejście drugie.

    Już jutro kolejna próba zrobienia jakiegoś Prawdziwego Cross Country (TM). Pierwsza zakończyła deszczową klęską. Jutro ma być inaczej, a to dlatego, że wszelkie prognozy pogody wskazują na to, że będzie bezdeszczowo. Na wszelki wypadek Roch sprawdził na kilku niezależnych serwisach pogodowych w tym także zagranicznych.

    Jeśli jednak spadnie deszcz to Roch uwierzy w ogólnoświatowy spisek meteorologów mający na celu ograniczenie wyjazdu w Jurę do minimum. Niemniej jednak Roch jest dobrej myśli, a po konsultacjach z Koyotem pierwsze plany co do trasy się pojawiły.

    Jednak to będzie ogłoszone w jutrzejszej – oby Jurajskiej – notce.

    Na dziś Roch kończy pisanie bo trzeba oszczędzać siły na jutro. Rower również był minimalny tak żeby dotrzymać kroku (hmmm obrotu korby?) Koyotowi, który intensywnie trenuje.

    Do jutra.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Kolejne plany

    Zbliża się ponowna próba wyskoczenia w Jurę. Tym razem plan został zmodyfikowany i teraz sobota jest planowanym dniem wypadu, tak żeby w zapasie mieć niedzielę. Jednak wszelkie znaki na niebie i ziemi, a dokładnie wszelkie prognozy pogody mówią, że w sobotę będzie lało.

    No cóż – jak będzie to się okaże w sobotę o godzinie 730.

    Jednak dziś było w miarę pogodnie, nie licząc kilku chmurek, które straszyły deszczem. Roch wybrał się na przejażdżkę w okolice Rept i Dolomitów. Trzeba było przetestować koło jak spisuje się w warunkach bojowych. Na skromne Rochowe oko wszystko wygląda dobrze, jednak na 100% będzie wiadomo jak obręcz dotrze się z klockami.

    Po powrocie do domu Roch długo zastanawiał się, czy ponownie wychodzić na rower, ale w końcu przemógł się i wyskoczył \”na chwilkę\” na rower. Owa \”chwilka\” obejmowała Pniowiec laskiem. W drodze powrotnej spotkał MEwkę, która rączo pedałowała w stronę domu.

    Chwilę pogadali i rozjechali się w przeciwnych kierunkach. Roch zaliczył jeszcze lans po mieście i zmarznięty wrócił do domu.

    To chyba na tyle.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Zawrócony

    Od rana \”coś\” podpowiadało, że nie warto wychodzić na rower bo zacznie padać. Jednak Roch nie wierzył w te podpowiedzi i zaraz po obiedzie poszedł pojeździć. Nagle zerwał się wiatr, przywiał chmury, zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz.

    Roch wrócił do domu cały mokry, zrobił kawę i zajął się programowaniem. Po jakiejś godzinie przestało padać, znowu zrobiło się ciepło (na prawie), wiatr ustał, chmury gdzieś poszły. I teraz co tu robić? Z jednej strony Roch nie chce ryzykować drugiego deszczu, a z drugiej strony trzeba by poprawić te marne 3 kilometry, które Roch z trudnością zrobił.

    Póki co Roch ma czas na podjęcie decyzji. Najwyżej odbędzie się lans miastem, a nie poważne rowerowanie.

    Chyba pora kończyć.

    Do następnego wpisu.

    P.S: Właśnie się rozpadało. Dylematy Rocha zostały rozwiane.

  • Zakupy połączone z nauką

    Wszystko zaczęło się w okolicach godziny 1300 kiedy do Rocha zapukał kurier z przesyłką. W szczelnie owiniętym pudełku leżała całkiem nowa piasta. Roch już wiedział, że nadszedł ten dzień, w którym zostanie złożone nowe koło.

    Zaraz potem udał się do Adventure żeby skompletować resztę koła i powierzyć zaplecenie fachowcom. Jednak, pomimo piwnej zachęty, ogrom pracy spowodował, że koło najwcześniej będzie jutro rano. Roch nie dawał za wygraną – powiedział, że szybko się uczy i chętnie pozna sposób zaplatania koła.

    Woj zdradził tajemnicę i chwilę później Roch sprawnie zaplatał koło. Okazało się, że algorytm zaplatania koła jest banalny. W skrócie wygląda to tak, że wkładamy w pastę co drugą szprychę łebkiem do wewnątrz, a drugi koniec wkładamy w co czwarty otwór w obręczy, potem skręcamy piastę i uzupełniamy szprychy łebkami do zewnątrz.

    Czynność śmieszna w swojej prostocie. Po dwudziestu minutach, fachowiec w zaplataniu, Roch uporał się z kołem i można było centrować. Tego już dokonał Woj, który idealnie wycentrował koło. Zaznaczyć warto, że Roch zaszalał i kupił szprychy Sapim Black przez co lans jest jeszcze większy niż na zwykłych szprychach.

    O finansach nawet nie warto pisać ponieważ Roch \”lekko\” nie zmieścił się w planowanym budżecie, ale czego to nie robi się dla swojego rowerka.

    Jazda testowa na nowym kole przebiegła doskonale. Początkowo hamulec strasznie piszczał, ale to normalne kiedy obręcz dociera się z klockami. Hamulce zatrzymują Rocha w miejscu, nic nie lata, ani nie skrzypi. Cód miód, ale za tą kasę to nie może być inaczej.

    Kilometrów wyszło tylko 30, ale to dobrze – nogi Rocha muszą odpocząć.

    A koło prezentuje się tak:

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Wszystko od początku

    Wraz z nowym tygodniem Roch miał nadzieję na to, że w końcu coś przestawi się w Rochowej głowie, jakaś zapadka zostanie otwarta i nogi przestaną generować gigantyczne dystanse. Jednak nic z tego. Nie dość, że kilometry nadal szybko pękają to i wzrasta prędkość średnia. No cóż – z Rochem dzieje się coś (nie) dobrego, ale póki co nie ma się czym przejmować.

    Dziś Roch pojechał na Dolomity jednak słońce, które niemiłosiernie prażyło zmusiło Roch do powrotu. W domu zabrał się za rozkręcanie starego koła, tak żeby odzyskać jak najwięcej szprych i nypli. Okazało się, że odzyskane zostały wszystkie elementy poza obręczą, która poszła na śmieci.

    Po pomyślnym odzyskiwaniu Roch wyjechał na rowerową przejażdżkę. Spokojnie pojechał lasem – wiadomo w cieniu – na Pniowiec i z powrotem. Później jeszcze Repty i można było wracać do domu. W sumie wyszło 56km, czyli już standard.

    Dziś będzie krótko. A co!

  • Świerklaniec to nie Jura, a Chechło to nie Mirów

    Z samego rana pogoda zrobiła wielkiego psikusa i rozpadało się. Było to znak, że długo planowana Jura znowu musi został przełożona bo w deszczu to nie przyjemność. Jednak popołudniu zaczęło się przejaśniać i można było uskutecznić jakiś wspólny wypad.

    Miejsce spotkania Roch i Koyocika to Świerklaniec. Ze Świerklańca udali się na Chechło, gdzie musieli schować się przed deszczem pod namiotem. Przy okazji zakupili napoje musujące i śledzili – o ile nikt nie zasłaniał telewizora – mecz. Napoje musujące mają to do siebie, że powodują mały głód.

    Dlatego szef kuchni polecił zapiekanki. Teoretycznie zrobienie takiego przysmaku nie trwa dłużej niż zamknięcie mikrofali i ustawienie jej na 3 minuty.

    Ale – jak to w porządnych restauracjach – tutaj szef kuchni osobiście zbierał grzyby na zapiekankę. Później pewnie zatrzymały go obowiązki służbowe, ale w końcu można było powiedzieć, że były gotowe. Szef kuchni wyniósł je, po dobrych 20-u minutach, i pokazał całemu światu.

    Jednak Rochowi było mało. Z wielkim niepokojem podszedł i powiedział, że chce jeść. Szef kuchni bez słowa zniknął na 10 minut w swoim królestwie.

    W końcu upragniony posiłek zagościł w Rochowych dłoniach, a po chwili także w ustach. Zapach rozszedł się po całym namiocie, aż wszyscy zaczęli patrzeć na Rocha, który delektuje się przysmakiem.

    Najbliżej Rocha siedział Koyocik, który sącząc napój co chwile spoglądał na frykasa, któego Roch konsumował, aż w końcu nie wytrzymał i rzucił się na Rocha. Po krótkiej \”wojnie\” Roch skapitulował i oddał frykasa Koyocikowi, który wgryzł się w niego niczym tygrys w soczystą antylopę.

    Wszystko to zostało zarejestrowane przez aparat Rocha, a teraz opublikowane na blogu. Polujący Koyot prezentuje się następująco:

    Kończąc Roch pozdrawia Koyota i pozostałych czytelników.

  • Odpoczynek

    Nastała sobota i Roch zrobił sobie przymusowy odpoczynek. Nie dlatego, że jest zmęczony, ale dlatego, że jutro jest dzień wypadu na Jurę. W końcu udało się trafić w taki dzień, aby wszystkim pasowało. Wszystkim, czyli Koyocikowi i Rochowi.

    Niestety zarówno Reed jak i Michał mają obowiązki służbowe, które uniemożliwiają im Jurajskie pedałowanie. Plan jest bardzo prosty: wizyta w Mirowie na pierogach i powrót do domu. Przewidywany dystans to około 100km, ale jest na to cały dzień więc nie będzie problemu.

    Oby tylko pogoda dopisała bo ostanie prognozy wróżą jakieś nieprzewidywane opady deszczu, a taka jazda nie jest żadną przyjemnością.

    Na tym chyba Roch zakończy pisanie dzisiejszej notki. AAA by zapomniał: wczorajszy zakład z Sylwią, że pójdzie z Rochem na rower jest nadal aktualny. Roch już czuje smak wygranej, ponieważ obstawił, że nie pójdzie z nim na rower.

    I na tym definitywnie koniec. Do jutrzejszej wieczornej notki 🙂

  • Rochu! To już jest nudne!

    Aby napisać dzisiejszą notkę Roch będzie musiał nieźle się nakombinować. Bo jak tu pisać o tym samym co przez ostatnie kilka dni? Niestety, dziś też będzie o pięćdziesiątce, którą znowu wskazał licznik Rocha. Powoli ów licznik zaczyna się wypalać w miejscu, które nieustannie wskazuje pięć.

    Dzisiejsza wycieczka, bo chyba już tak można pisać o dystansie pięćdziesięciu kilometrów, obejmowała Pniowiec i Repty. Powrót obowiązkowo lasem bacznie patrząc pod koło, czy czasem jakiś zaskroniec nie wygrzewa swojego ogona na słońcu.

    Po powrocie do domu Roch zasiadł na balkonie z komputerkiem na kolanach i rozpoczął zakupy. Piasta została kupiona teraz trzeba czekać, aż kurier przyjedzie i można składać koło. Po otrzymaniu potwierdzenia można było ruszać w dalszą drogę.

    W międzyczasie Roch spotkał MEwkę i Sylwię lansujące się \”na mieście\”.

    Ufff, zagadam się to nie będę jeździł – Pomyślał usiłując się zatrzymać.

    I faktycznie, z 45 minut Roch plotkował, o wszystkim co jest żółte (4:1 dla Rocha), z Sylwią. Później spojrzał na zegarek i pomyślał, że już nie da rady zrobić jakiejś sensownej wycieczki. Po chwili okazało się, że Roch był w strasznym błędzie.

    Przejazd Nowym Chechłem i powrót Chechłem zaowocował kolejnym dystansem. Czasem Roch zastanawia się, czy pedałując nie przekracza bariery czasu.

    Uff.. jakoś wyszło, a jak to już do Was należy ocena.

  • Precz z pięćdziesiątką!

    Od rana Roch zastanawiał się, czy dziś też nogi zaczną szaleć, czy może odmówią dalszego pedałowania. Cały podekscytowany zszedł na dół i zaczął od wizyty w Adventrue. Tam się okazało, że piasty nadal nie ma i prawdopodobnie nieprędko będzie.

    Cóż począć – Pomyślał Roch i wsiadł na rower.

    Pedałując wśród krzaków dojechał na Dolomity. Tam napadł go wspaniały pomysł. Przecież się sklepy internetowe, w których można kupić prawie wszystko. Po krótkiej przejażdżce po Dolomitach wrócił do domu i, przy kawce, rozpoczął przeglądanie zasobów Sieci. W końcu znalazła się odpowiednia kandydatka, w sensie piasta. Mail z zapytaniem, czy produkt jest dostępny \”od ręki\” został wysłany pozostaje czekać na odpowiedź.

    Jeśli będzie to Roch stanie się posiadaczem baaaardzo kooltowej i obrzydliwie snobistycznej piasty. Po tym sukcesie Roch nie mógł się powstrzymać przed pójściem na rower. Pedałując na Pniowiec rozmyślał jak to jego nowe koło będzie wyglądało. Nim się obejrzał był już na Reptach. Z obawą spojrzał na licznik.

    Ufffff.. – Odetchnął ciężko.
    .. nie ma 50 kilometrów.. – Wyraźnie się ucieszył.
    .. tylko całe 63 kilometry – Powiedział uśmiechając się pod nosem.

    Z nieukrywanym zachwytem wrócił do domu i zasiadł do pisania kolejnej notki z codziennego zmagania się z własnymi słabościami.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    P.S: 60km to nie 50.

  • A nogi same go poniosły

    Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że dziś Roch nie zaliczy jakiegoś większego dystansu. Ciężkie, granatowe chmury wisiały nad Rochem i od rana straszyły deszczem. Pełen nadziei na jakiś mały wypad Roch wyszedł na rower. Pojechał do Adventure dowiedzieć się co z zamówionym kołem i dlaczego piasta tak długo idzie.

    Wyszło na to, że Roch pojedzie jutro do Chorzowa i tam spróbuje kupić wymarzoną piastę XT i zawiezie do Chłopaków celem zaplecenia koła. Z Adventure wrócił do domu i tam zrobił sobie kawkę. Sącząc ją czytał wiadomości, sprawdzał pocztę, konsultował się z Promotorem.

    W okolicach godziny 1800 Roch wybrał się na wieczorną przejażdżkę. Chmury nadal straszyły deszczem, a więc Roch nie planował szaleć z kilometrami. Jednak mnogość rowerzystek na drodze do Pniowca spowodowała, że nogi same go niosły. Roch nie potrafił opanować oszalałych nóg, które coraz mocniej naciskały na pedały.

    Jedna z owych rowerzystek tak Rochowi wpadła w oko, że chciał zawracać, ale nogi nie pozwoliły na to. W końcu znalazł kawałek placu żeby zawrócić i już pędził w kierunku owej rowerzystki. Nogi nie przestawały szaleć, a rowerzystki ni widu ni słychu. W końcu na horyzoncie pojawiła błękitna plamka, która mogła być ową rowerzystką.

    Po krótkiej chwili już był obok niej, ale nogi nie słuchały rozkazów mózgu i nadal naciskały na pedały. W końcu przestały i Roch mógł odpocząć. Jednak wraz z opanowaniem nóg Rochowi odłączył się aparat mowy. Po dłuższym rozruchu w końcu zadziałał i udało się nawiązać konwersację. Na zakończenie Roch próbował wydobyć numer od rowerzystki, ale ostrożna nie chciała go udostępnić.

    Jednak powiedziała, że jeździ o stałej godzinie i stałą trasą. Wystarczy zaczaić się i w lasku i, oczywiście przypadkowo, spotkać się na trasie.

    Później nogi ponownie zaczęły szaleć i ponownie zrobiły więcej niż 50 kilometrów. Chyba trzeba się przyzwyczaić, że minimum na ten sezon to 50 kilometrów i ani metra mniej.

    Tak, czy inaczej Rochowi opłacił się wyjazd.

    Roch pozdrawiam Czytelników.

  • Mniej Rochu, mniej!

    Początkowo Roch chciał sobie odpuścić dzisiejszy wypad. Tłumaczył to sobie tym, że od dwóch dni nie schodzi poniżej 50 kilometrów, a nogi muszą odpocząć. Z tym założeniem ruszył przed siebie. Początkowo realizacja planów szła gładko. Delikatnie naciskał na pedały, płynął jednym słowem.

    Cały plan zaczął się sypać gdy zobaczył przed sobą długi, prosty i równy odcinek drogi prowadzącej na Pniowiec. Uzależnienie od bólu mięśni wzięło górę i Roch pomknął niczym kundel za Rochową łydką. Wracając lasem zauważył wygrzewającego się zaskrońca. Ominął go szerokim łukiem i pomknął dalej od czasu do czasu spoglądając za siebie, czy zaskroniec nie rzucił się w pościg za Rochem.

    Po powrocie do domu Roch zrobił sobie kawę i zasiadł, na godzinkę, do komputera. Sprawdził pocztę, poczytał wiadomości i wrzucił nową partię muzyki do mp3grajka. W ten sposób zaplanował sobie wieczorny wypad, który również miał być czysto rekreacyjnym.

    Tym razem Repty i tamtejsze ścieżki, ale widząc kręte, ciasne i pokryte korzeniami boczne ścieżki Roch nie mógł się powstrzymać i skręcił w prawo wjeżdżając w najbliższą ścieżkę. I tak oto plany jakiegoś delikatnego, mało męczącego wypadu dwukrotnie wzięły w łeb.

    Żeby było weselej dziś ponownie nie udało się Rochowi zejść poniżej 50 kilometrów. Jeszcze niedawno narzekał, że nie potrafi zrobić większego dystansu, a teraz zaczyna narzekać, że krótkie dystanse mu nie wychodzą.

    Dzień zakończony wynikiem 55 kilometrów ze średnią 23km/h.

    Roch pozdrawia Czytelników.