Rok: 2008

  • Wszystko od początku

    Wraz z nowym tygodniem Roch miał nadzieję na to, że w końcu coś przestawi się w Rochowej głowie, jakaś zapadka zostanie otwarta i nogi przestaną generować gigantyczne dystanse. Jednak nic z tego. Nie dość, że kilometry nadal szybko pękają to i wzrasta prędkość średnia. No cóż – z Rochem dzieje się coś (nie) dobrego, ale póki co nie ma się czym przejmować.

    Dziś Roch pojechał na Dolomity jednak słońce, które niemiłosiernie prażyło zmusiło Roch do powrotu. W domu zabrał się za rozkręcanie starego koła, tak żeby odzyskać jak najwięcej szprych i nypli. Okazało się, że odzyskane zostały wszystkie elementy poza obręczą, która poszła na śmieci.

    Po pomyślnym odzyskiwaniu Roch wyjechał na rowerową przejażdżkę. Spokojnie pojechał lasem – wiadomo w cieniu – na Pniowiec i z powrotem. Później jeszcze Repty i można było wracać do domu. W sumie wyszło 56km, czyli już standard.

    Dziś będzie krótko. A co!

  • Świerklaniec to nie Jura, a Chechło to nie Mirów

    Z samego rana pogoda zrobiła wielkiego psikusa i rozpadało się. Było to znak, że długo planowana Jura znowu musi został przełożona bo w deszczu to nie przyjemność. Jednak popołudniu zaczęło się przejaśniać i można było uskutecznić jakiś wspólny wypad.

    Miejsce spotkania Roch i Koyocika to Świerklaniec. Ze Świerklańca udali się na Chechło, gdzie musieli schować się przed deszczem pod namiotem. Przy okazji zakupili napoje musujące i śledzili – o ile nikt nie zasłaniał telewizora – mecz. Napoje musujące mają to do siebie, że powodują mały głód.

    Dlatego szef kuchni polecił zapiekanki. Teoretycznie zrobienie takiego przysmaku nie trwa dłużej niż zamknięcie mikrofali i ustawienie jej na 3 minuty.

    Ale – jak to w porządnych restauracjach – tutaj szef kuchni osobiście zbierał grzyby na zapiekankę. Później pewnie zatrzymały go obowiązki służbowe, ale w końcu można było powiedzieć, że były gotowe. Szef kuchni wyniósł je, po dobrych 20-u minutach, i pokazał całemu światu.

    Jednak Rochowi było mało. Z wielkim niepokojem podszedł i powiedział, że chce jeść. Szef kuchni bez słowa zniknął na 10 minut w swoim królestwie.

    W końcu upragniony posiłek zagościł w Rochowych dłoniach, a po chwili także w ustach. Zapach rozszedł się po całym namiocie, aż wszyscy zaczęli patrzeć na Rocha, który delektuje się przysmakiem.

    Najbliżej Rocha siedział Koyocik, który sącząc napój co chwile spoglądał na frykasa, któego Roch konsumował, aż w końcu nie wytrzymał i rzucił się na Rocha. Po krótkiej \”wojnie\” Roch skapitulował i oddał frykasa Koyocikowi, który wgryzł się w niego niczym tygrys w soczystą antylopę.

    Wszystko to zostało zarejestrowane przez aparat Rocha, a teraz opublikowane na blogu. Polujący Koyot prezentuje się następująco:

    Kończąc Roch pozdrawia Koyota i pozostałych czytelników.

  • Odpoczynek

    Nastała sobota i Roch zrobił sobie przymusowy odpoczynek. Nie dlatego, że jest zmęczony, ale dlatego, że jutro jest dzień wypadu na Jurę. W końcu udało się trafić w taki dzień, aby wszystkim pasowało. Wszystkim, czyli Koyocikowi i Rochowi.

    Niestety zarówno Reed jak i Michał mają obowiązki służbowe, które uniemożliwiają im Jurajskie pedałowanie. Plan jest bardzo prosty: wizyta w Mirowie na pierogach i powrót do domu. Przewidywany dystans to około 100km, ale jest na to cały dzień więc nie będzie problemu.

    Oby tylko pogoda dopisała bo ostanie prognozy wróżą jakieś nieprzewidywane opady deszczu, a taka jazda nie jest żadną przyjemnością.

    Na tym chyba Roch zakończy pisanie dzisiejszej notki. AAA by zapomniał: wczorajszy zakład z Sylwią, że pójdzie z Rochem na rower jest nadal aktualny. Roch już czuje smak wygranej, ponieważ obstawił, że nie pójdzie z nim na rower.

    I na tym definitywnie koniec. Do jutrzejszej wieczornej notki 🙂

  • Rochu! To już jest nudne!

    Aby napisać dzisiejszą notkę Roch będzie musiał nieźle się nakombinować. Bo jak tu pisać o tym samym co przez ostatnie kilka dni? Niestety, dziś też będzie o pięćdziesiątce, którą znowu wskazał licznik Rocha. Powoli ów licznik zaczyna się wypalać w miejscu, które nieustannie wskazuje pięć.

    Dzisiejsza wycieczka, bo chyba już tak można pisać o dystansie pięćdziesięciu kilometrów, obejmowała Pniowiec i Repty. Powrót obowiązkowo lasem bacznie patrząc pod koło, czy czasem jakiś zaskroniec nie wygrzewa swojego ogona na słońcu.

    Po powrocie do domu Roch zasiadł na balkonie z komputerkiem na kolanach i rozpoczął zakupy. Piasta została kupiona teraz trzeba czekać, aż kurier przyjedzie i można składać koło. Po otrzymaniu potwierdzenia można było ruszać w dalszą drogę.

    W międzyczasie Roch spotkał MEwkę i Sylwię lansujące się \”na mieście\”.

    Ufff, zagadam się to nie będę jeździł – Pomyślał usiłując się zatrzymać.

    I faktycznie, z 45 minut Roch plotkował, o wszystkim co jest żółte (4:1 dla Rocha), z Sylwią. Później spojrzał na zegarek i pomyślał, że już nie da rady zrobić jakiejś sensownej wycieczki. Po chwili okazało się, że Roch był w strasznym błędzie.

    Przejazd Nowym Chechłem i powrót Chechłem zaowocował kolejnym dystansem. Czasem Roch zastanawia się, czy pedałując nie przekracza bariery czasu.

    Uff.. jakoś wyszło, a jak to już do Was należy ocena.

  • Precz z pięćdziesiątką!

    Od rana Roch zastanawiał się, czy dziś też nogi zaczną szaleć, czy może odmówią dalszego pedałowania. Cały podekscytowany zszedł na dół i zaczął od wizyty w Adventrue. Tam się okazało, że piasty nadal nie ma i prawdopodobnie nieprędko będzie.

    Cóż począć – Pomyślał Roch i wsiadł na rower.

    Pedałując wśród krzaków dojechał na Dolomity. Tam napadł go wspaniały pomysł. Przecież się sklepy internetowe, w których można kupić prawie wszystko. Po krótkiej przejażdżce po Dolomitach wrócił do domu i, przy kawce, rozpoczął przeglądanie zasobów Sieci. W końcu znalazła się odpowiednia kandydatka, w sensie piasta. Mail z zapytaniem, czy produkt jest dostępny \”od ręki\” został wysłany pozostaje czekać na odpowiedź.

    Jeśli będzie to Roch stanie się posiadaczem baaaardzo kooltowej i obrzydliwie snobistycznej piasty. Po tym sukcesie Roch nie mógł się powstrzymać przed pójściem na rower. Pedałując na Pniowiec rozmyślał jak to jego nowe koło będzie wyglądało. Nim się obejrzał był już na Reptach. Z obawą spojrzał na licznik.

    Ufffff.. – Odetchnął ciężko.
    .. nie ma 50 kilometrów.. – Wyraźnie się ucieszył.
    .. tylko całe 63 kilometry – Powiedział uśmiechając się pod nosem.

    Z nieukrywanym zachwytem wrócił do domu i zasiadł do pisania kolejnej notki z codziennego zmagania się z własnymi słabościami.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    P.S: 60km to nie 50.

  • A nogi same go poniosły

    Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że dziś Roch nie zaliczy jakiegoś większego dystansu. Ciężkie, granatowe chmury wisiały nad Rochem i od rana straszyły deszczem. Pełen nadziei na jakiś mały wypad Roch wyszedł na rower. Pojechał do Adventure dowiedzieć się co z zamówionym kołem i dlaczego piasta tak długo idzie.

    Wyszło na to, że Roch pojedzie jutro do Chorzowa i tam spróbuje kupić wymarzoną piastę XT i zawiezie do Chłopaków celem zaplecenia koła. Z Adventure wrócił do domu i tam zrobił sobie kawkę. Sącząc ją czytał wiadomości, sprawdzał pocztę, konsultował się z Promotorem.

    W okolicach godziny 1800 Roch wybrał się na wieczorną przejażdżkę. Chmury nadal straszyły deszczem, a więc Roch nie planował szaleć z kilometrami. Jednak mnogość rowerzystek na drodze do Pniowca spowodowała, że nogi same go niosły. Roch nie potrafił opanować oszalałych nóg, które coraz mocniej naciskały na pedały.

    Jedna z owych rowerzystek tak Rochowi wpadła w oko, że chciał zawracać, ale nogi nie pozwoliły na to. W końcu znalazł kawałek placu żeby zawrócić i już pędził w kierunku owej rowerzystki. Nogi nie przestawały szaleć, a rowerzystki ni widu ni słychu. W końcu na horyzoncie pojawiła błękitna plamka, która mogła być ową rowerzystką.

    Po krótkiej chwili już był obok niej, ale nogi nie słuchały rozkazów mózgu i nadal naciskały na pedały. W końcu przestały i Roch mógł odpocząć. Jednak wraz z opanowaniem nóg Rochowi odłączył się aparat mowy. Po dłuższym rozruchu w końcu zadziałał i udało się nawiązać konwersację. Na zakończenie Roch próbował wydobyć numer od rowerzystki, ale ostrożna nie chciała go udostępnić.

    Jednak powiedziała, że jeździ o stałej godzinie i stałą trasą. Wystarczy zaczaić się i w lasku i, oczywiście przypadkowo, spotkać się na trasie.

    Później nogi ponownie zaczęły szaleć i ponownie zrobiły więcej niż 50 kilometrów. Chyba trzeba się przyzwyczaić, że minimum na ten sezon to 50 kilometrów i ani metra mniej.

    Tak, czy inaczej Rochowi opłacił się wyjazd.

    Roch pozdrawiam Czytelników.

  • Mniej Rochu, mniej!

    Początkowo Roch chciał sobie odpuścić dzisiejszy wypad. Tłumaczył to sobie tym, że od dwóch dni nie schodzi poniżej 50 kilometrów, a nogi muszą odpocząć. Z tym założeniem ruszył przed siebie. Początkowo realizacja planów szła gładko. Delikatnie naciskał na pedały, płynął jednym słowem.

    Cały plan zaczął się sypać gdy zobaczył przed sobą długi, prosty i równy odcinek drogi prowadzącej na Pniowiec. Uzależnienie od bólu mięśni wzięło górę i Roch pomknął niczym kundel za Rochową łydką. Wracając lasem zauważył wygrzewającego się zaskrońca. Ominął go szerokim łukiem i pomknął dalej od czasu do czasu spoglądając za siebie, czy zaskroniec nie rzucił się w pościg za Rochem.

    Po powrocie do domu Roch zrobił sobie kawę i zasiadł, na godzinkę, do komputera. Sprawdził pocztę, poczytał wiadomości i wrzucił nową partię muzyki do mp3grajka. W ten sposób zaplanował sobie wieczorny wypad, który również miał być czysto rekreacyjnym.

    Tym razem Repty i tamtejsze ścieżki, ale widząc kręte, ciasne i pokryte korzeniami boczne ścieżki Roch nie mógł się powstrzymać i skręcił w prawo wjeżdżając w najbliższą ścieżkę. I tak oto plany jakiegoś delikatnego, mało męczącego wypadu dwukrotnie wzięły w łeb.

    Żeby było weselej dziś ponownie nie udało się Rochowi zejść poniżej 50 kilometrów. Jeszcze niedawno narzekał, że nie potrafi zrobić większego dystansu, a teraz zaczyna narzekać, że krótkie dystanse mu nie wychodzą.

    Dzień zakończony wynikiem 55 kilometrów ze średnią 23km/h.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Ostry czerwiec

    Jak słusznie zauważyła Salve! w swoim komentarzu Roch nie opublikował statystyk za maj. Czym prędzej to naprawia i publikuje osiągnięcia rowerowe w cyfrach:

    Maj_2008.pdf

    Dla osób nieklikatych: w maju udało się przejechać 902 kilometry w czasie 49 godzin 30 minut ze średnią 16,86km/h.

    Roch przeprasza za opóźnienie, ale musiał się uporać z formułami w rozrastającym się arkuszu. Jedno się poprawi to dziesięć innych komórek się posypie.

    ****

    Dzisiaj Roch nie przemęczał się dlatego, że wczoraj zostało zrobione 67 kilometrów, a więc dzisiaj można było sobie odpuścić. Na początek wypadu Roch pojechał na Repty i tam przejechał kilka razy trasę wczorajszych zawodów. Większego zmęczenia Roch nie doznał, ale kilka podjazdów dało się we znaki.

    Z Rept – tradycyjnie już – na Pniowiec i powrót laskiem pachnącym, zielonym i szumiącym. Tak, to oznaki tego, że wiosna (lub lato) zadomowiła się na stałe i będzie coraz ładniej. Dodatkowym atutem są truskawki, którymi od trzech dni żyje Roch. Śniadania i kolacje to truskawki i nic innego. Trzeba korzystać póki są szczególnie, że Roch to truskawkowy chłopak.

    Kilometrów dziś wyszło mniej niż wczoraj – tylko 55 (przez dwa dni czerwca 123km). Towarzyszyła Rochowi muzyka, raczej smętna bo tak jakoś dziś się czuje, mimo pachnącego lasu, czerwonych truskawek i udanego roweru. Najlepiej nastrój Rocha obrazuje ballada:

    Metallica – The Unforgiven
    [youtube https://www.youtube.com/watch?v=5cGvzApDZKI&hl=pl&w=425&h=355]

    Roch pozdrawia Czcigodnych Czytelników.

  • Ludzi masa

    Po spożyciu obiadu cała trójka ponownie umówiła się na rowery. Peleton w składzie Michał, Nosiu i Roch pedałował w kierunku Chechła, ale na miejscu okazało się, że ludzi jest tyle, że nie ma gdzie usiąść. Pojawił się pomysł wypadu na Świerklaniec. Na miejscu okazało się, że ludzie przeszli z Chechła na Świerklaniec.

    W końcu całą trójka udała się na Bunkier, gdzie w końcu mieli spokój. Można było się zrelaksować odpocząć od pedałowania, a nawet zobaczyć dziewczynę, która jechała na GT Avalanche 3.0. Roch chciał wrócić po rowerzystkę, ale już jej nie było. I tak Roch zmarnował kolejną okazję.

    Na zakończenie wypada napisać, że dystans wyniósł 67 kilometrów. Z zawrotną średnią – w porywach 30km/h!.

    Na całkowite zakończenie fotka całej trójki. Niech ona będzie całą esencją wieczornej notki:

  • Krótka relacja z zawodów

    Punktualnie o 1100 Roch zameldował się na starcie. Wraz z Rochem zameldowali się także Michał i Nosiu. Cała trójka wjechała dostojnie na start i zaczęła wyłapywać co poniektórych znajomych. Stawiła się cała rowerowa brać.

    Pierwsi wystartowali najmłodsi, którzy mieli do pokonania jedną pętle o długości 3,5 kilometra. Roch z Michałem pojechali za nimi.

    Kategorie pomyliliście – Powiedział Zbyszek.
    No tylko w tej mamy szanse wygrać – Odpowiedział Michał.

    Okazało się, że nie tylko Roch i Michał jechali. Na trasie znaleźli się także Adaś i Marek, którzy pilotowali najmłodszy peleton. Roch z Michałem i Nosiem zamykali tyły pilnując żeby żaden zawodnik nie został w tyle.

    Tym, którzy obiecali jakąś łapówkę trochę się pomagało, tak żeby nie odstawiali za bardzo od reszty dzieciaków. Zabawa całkiem miła, ale to w końcu Dzień Dziecka.

    Końca zawodów nie doczekali – cała trójka pojechała na Dolomity i Suchą Górę gdzie ścigali się z ptakami i innymi ślimakami.

    A popołudniu prawdopodobnie drugi etap – wszystko zostanie skrzętnie wynotowane przez Rocha.

    P.S: Na koniec – piękny Lefty:

  • Suwacz

    Wczesnym rankiem Roch siedział już w Megi i gnał do Chorzowa. Nie ma sensu tego opisywać, ale warto zaznaczyć, że w drodze powrotnej Roch przegrał wyścig z Ferrari F430. Wykazał się słabym refleksem, spóźnił się z redukcją i konie spod maski Megi poszył w powietrze. Kierowca Ferrari wykorzystał spadek mocy w Megi i z ledwością wyprzedził pędzącego Rocha. Zapis na końcu notki w postaci filmu.

    Poza tym wypadkiem, Roch był na rowerze. Z Nosiem. Pojechali na Pniowiec, ale Roch całą drogę nie mógł przeboleć, że dał się wyprzedzić. Na Pniowcu spożyty został napój energetyzujący Strong, niestety ciepły, ale nie ma co narzekać.

    W drodze powrotnej Roch \”zajrzał\” do Sylwii. I to było powodem tak późnej notki na blogu. Podczas wizyty w Rochowej głowie zrodziło się słowo suwacz, które powstało z połączenia ścigacza i suwania (nie posuwania!).

    Roch nie będzie się rozpisywał, ale dzień został spędzony miło – szczególnie końcówka dnia nie została zmarnowana.

    Roch pozdrawia Współtowarzysza jak i pozostałych Czytelników.

    P.S: aaaa Roch by zapomniał – obiecany filmik. Niestety, bolesna to porażka dla Rocha, a wystarczyło zredukować i Ferrari zobaczyłoby tylko dupkę Megi i poczuło zapach 95 oktanów.
    [youtube https://www.youtube.com/watch?v=MQsq7Sm89As&hl=pl&w=425&h=355]

  • Nie miało co pęknąć

    Późnym popołudniem Roch zabrał się za klejenie dętki. Po wyjęciu koła i zdjęciu opony rozpoczęły się poszukiwania dziurki i przyczyny powstania tejże dziurki. Po dłuższym obmacywaniu dętki w końcu została zlokalizowana. W samym środku starej łatki.

    W oponie Roch znalazł kawałek szkła, który przeciął dętkę. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że więcej potencjalnych generatorów dziurek nie ma. Można było zabrać się za klejenie. Nowy klej to i szybkość wiązania znacznie większa. Po chwili można było zakładać koło do ramy.

    Wcześniej jednak Roch wziął obręcz i umył ją. Okazało się, że obręcz jest czarna podobnie jak szprychy. Po złożeniu nowego koła do przodu będzie można powiedzieć, że obie obręcze są identyczne i piasty również. Kolejne 10 minut zajęło złożenie wszystkiego do kupy i napompowanie dopiero co zaklejonej dętki.

    Testy pojemnościowe wypadły pomyślnie i 4 atmosfery nie zrobiły jakiegoś większego wrażenia na dętce. Można było się umyć, ubrać i iść śmigać. Szczególnie, że pogoda doskonała, słońce praży, a słupek rtęci wskazuje okolice 30°C.

    Roch ostrożnie pojechał na Repty, ale w połowie drogi rozmyślił się i obrał kierunek na Pniowiec. Cały czas asfaltem, żeby czuć ewentualne początki marszu, które mogły go czekać gdyby łatanie zawiodło. Jednak dojechał do domu o własnych kołach. Chwilę posiedział przy komputerze, zjadł coś lekkiego i wybrał się na wieczorny wypad. Tym razem przez las ponownie na Pniowiec i dalej na Repty.

    Na Reptach zagościł na dłużej, nie wyjeżdżając z krzaków. Ludzi na ścieżkach masa, rowerzystów jeszcze więcej, a samotnych rowerzystek jak na lekarstwo. Wszystkie albo na piechotę, albo w towarzystwie opalonych metroseksualistów z małymi łydkami. Normalnie Roch miał wewnętrzne fuj i ble, że zacytuje Klasyka, czyli Reeda.

    Z wewnętrznym fuj i ble udał się do domu. W końcu 50 kilometrów piechotą nie chodzi, a szczególnie jak średnia prędkość to ~25km/h.

    Roch pozdrawia Czcigodnych.