Rok: 2010

  • Kursie Euro, spadaj!

    Idąc za ciosem, Roch kontynuuje radosną twórczość pod tytułem \”pisząc o wszystkim, byle nie o rowerze\”; dziś będzie o podwójnym przewalutowaniu, zakupach i o wszystkim, co nie jest związane z rowerem, ale tak to już jest, gdy na zewnątrz robi się chłodno i Roch nie potrafi zmusić się do wyjścia na rower. Kiedy tak siedzi przed komputerem, popijając zbożową kawę, różne myśli przychodzą to Rochowej głowy, na przykład taka, aby wykupić konto PRO w serwisie Flickr, w którym Roch gromadzi swoje zdjęcia. Dzięki temu pozbędzie się reklam, zwiększy limity, a niektóre usunie i w końcu będą dostępne wszystkie zdjęcia, a nie tylko dwieście najnowszych.

    Szkopuł w tym misternym planie jest tylko jeden — inna waluta, a więc i ograniczona paleta płatności i pojawia się zgrzyt; o ile Roch ma kawałek plastiku, o tyle już bank przeliczy mu należność na dolary i to jeszcze po kursie niezbyt korzystnym (dla Rocha oczywiście). I tu dochodzimy do clou dzisiejszego wpisu: podwójnego przewalutowania, które dotknie Rocha za transakcję w amerykańskiej walucie. Po długich poszukiwaniach i Roch sobie przewalutował. Niby prosty inżynier, a zdolności ma nie mniejsze niż prezes Banku Centralnego.

    Rekapitulując: trzeba czekać, aż spadnie kurs Euro, wtedy niekorzystny przelicznik banku będzie mniej niekorzystny i Roch na tym mniej straci.

    I tak całkiem na koniec już: wybaczcie Rochowi te ostatnie wpisy, ale rower coraz częściej odpoczywa, a Roch siedząc w domu za dużo myśli i czasem zdarza mu się ten ogrom myśli przelać na blog, czego dowodem jest niniejsza notka.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Czas rozpogodzeń, czas jeżdżenia

    Wczoraj było jeszcze deszczowo, dlatego Roch spędzał rowerowy czas na stacji PKP, gdzie obserwował przejeżdżające pociągi, a dziś w końcu nadeszła ładna pogoda, choć było zimno co zmusiło Rocha do wskoczenia w długie spodenki lecz dzięki temu kultowość jeszcze mu podskoczyła. Na początek Roch podskoczył na wiadukt, z którego widać całą stację, ale to nie był jego cel. Celem było Miasteczko Śląskie.

    Ma miejscu Roch podjechał do Huty Cynku Miasteczko Śląskie, gdzie pooglądał sobie jakieś silosy, kominy i inne budowle, na których Roch wcale się nie zna, ale i taka technika go fascynuje, a im coś jest większe tym Rocha bardziej cieszy. Roch nie ustalił jeszcze, czy można zrobić zdjęcie czterem 120-o metrowym kominom, ale kiedyś zaryzykuje i zrobi im zdjęcie, bo widok jest całkiem przaśny.

    W drodze powrotnej Roch podskoczył jeszcze na kolejowy wiadukt i wrócił do domu, bo robiło się coraz zimniej, choć Roch uzbroił się w kamizelkę, która nie przepuszcza wiatru (nie licząc \”otworów\” na ręce, które nie są szczelne). Blog coraz szerzej traktuje o technice niekoniecznie rowerowej; samoloty, kolej, a teraz jeszcze Huta Cynku, ale tak już jest, że Roch — umysł bądź co bądź ścisły — interesuje się techniką wszelaką, a im większa, ta technika, tym lepiej.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Na stacji PKP

    W końcu, po dwóch dniach, przestało padać; najwidoczniej przez circa półtorej dnia wypadało się i dzięki temu można było pojechać na jakąś rowerową przejażdżkę. Co prawda przejażdżka skończyła się na stacji PKP, ale w końcu nie można było się oddalać zbytnio ponieważ co rusz padał przelotny deszcz. Na stacji lokomotywy sobie jeździły w te i wewte i tak czas mijał.

    Wreszcie wyszło słońce, bo ostatnie dwa dni były mokre, wietrzne i zachmurzone i pewnie tak będzie coraz częściej, bo w końcu jesień już tuż tuż i trzeba będzie się powoli przestawiać na tryb jesienny, czyli lutownica pójdzie w ruch. Póki co jednak, Roch wykorzystuje każdą chwilę żeby móc pojeździć na rowerze zanim piasta kompletnie wyzionie ducha.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Kolejne „nie chce mi się”

    To już ewidentnie jesień, a na pewno schyłek sezonu rowerowego ponieważ Roch coraz częściej mówi \”nie chce mi się\” i nie wsiada na rower. Żeby jednak nie wyjść na permanentnego malkontenta Roch zacznie usprawiedliwiać się deszczem, który przez chwilę popadał, a to skutecznie go zniechęciło do wychodzenia na rower. Szczególnie, że wcześniej pokazywał i chwalił się lotniskiem i jak przystało na prezentację, akurat w tym czasie nic nie startowało. Tak jakby wieża kontroli lotów wiedziała o tym, że Roch komuś pokazuje lotnisko i wstrzymała jakikolwiek ruch.

    Po powrocie znowu spadło ciśnienie, ale Roch nie dopuścił do zamknięcia powiek, dzięki czemu teraz przysypia, ale w nocy będzie mu się lepiej spało, choć jutro pewnie zostanie wyciągnięty z łóżka wcześnie, bo dzień targowy i trzeba robić za taksówkę. Może jutro uda się uskutecznić jakiś rower, ale według wszelkich prognoz ma być deszczowo, więc wszystko stoi pod wielkim znakiem zapytania.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Lotniskowo i zdjęciowo

    Zgodnie z wczorajszą obietnicą Roch odważył się pokazać kilka zdjęć, które \”wywołał\” przy pomocy niedawno zdobytego PSE. Trochę mu się zapomniało jak to zrobić, ale w końcu prawie miesiąc nic koło zdjęć nie grzebał. W końcu jednak w czym pracować więc i na lotnisko można jeździć i nie tylko, ponieważ Roch myśli nad jakimś kolejowym wypadem, bo sezon się kończy, a na stacji można spotkać stojący InterCity z lokomotywą EP07, czyli cacko, które mknie 160 km/h po CMK, ale póki co Roch zabiera się za samoloty, na pociągi będzie czas.

    ****

    Jeśli chodzi o dzisiejszy wypad rowerowy to Roch pojechał w kierunku lotniska, ale nie po kolejną porcję zdjęć lecz ot tak sobie, żeby się przejechać. Większą ilość kilometrów zapewnił objazd przez Miasteczko Śląskie i Brynicę. Po drodze Roch spotkał kierowniczkę, która właśnie wracała z pracy i serdecznie Jej pomachał, po czym zaczął walczyć w wiatrem, który nie chciał wiać w plecy. Nawet gdy, teoretycznie, jedzie się w kierunku wiejącego wiatru to on i tak wieje w twarz.

    W drodze powrotnej wcale nie było lepiej, prędkość średnia spadła z 26 km/h na 25 km/h, a nogi bolały i bolą nadal. Trzeba przyznać, że Rochowi coraz ciężej się jeździ, ale tak to jest jak przez dwa dni regenerował się, bo nie chciało mu się wsiadać na rower. Teraz trzeba trochę powalczyć i nogi przestaną boleć (o ile Roch ponownie nie zacznie regenerować się).

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • W końcu jest długo wyczekiwany prezent

    Długo Roch marudził, że nie ma narzędzia do \”pracy\”, aż w końcu dziś zadzwonił telefon, choć Roch go nie słyszał, bo ciśnienie drastycznie spadło i ścięło go z nóg. Tuż po tym jak Roch zerwał się z łóżka i zobaczył, że ma jedno połączenie nieodebrane. Numer jakiś taki znajomy, 32 wskazywało na Śląsk, więc Roch oddzwonił i usłyszał, że to zaprzyjaźniony foto-sklep i Roch może przyjechać po długo wyczekiwanego PSE.

    Po przyjeździe do domu, Roch był tak — nie bójmy się tego słowa — podniecony, że zapomniał pójść na rower, choć jego Towarzysz ciągnął go i nęcił czterdziestoma kilometrami. Jednak Roch, wyjątkowo, odmówił, bo białe pudełko przesłoniło mu oczy. Dziś jeszcze nie będzie zdjęć, bo \”trwa aktualizacja miniaturek\”, ale jutro już Flickr powinien puchnąć od zdjęć.

    Roch wraca do miniaturek, jutro pewnie będzie notka rowerowa.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Kolejny piknik lotniczy

    Niedziela, tradycyjnie już, upłynęła pod znakiem siedzenia na podkładach i obserwowania tego, co leniwie wytacza się spod terminalu. Fajna sprawa, bo łączy same przyjemności: dobre towarzystwo, które zawsze Rochowi dopisuje, fajne miejsce i samoloty, które czasem startują. Dzisiaj Rochowi udało się ustrzelić trzy sztuki, w tym jeden, który ma szanse na dostanie się do Airliners.net i pewnie coś pójdzie na Skrzydła.org, pod warunkiem, że Roch będzie miał narzędzie do \”pracy\”, czyli upragniony program graficzny.

    Droga tradycyjna, więc nie ma co się rozpisywać, wpierw lasem, potem asfaltem do Ożarowic i jest się na lotnisku, czas to jakieś 40 – 45 min, przy średnim tempie pedałowania. Jutro być może Roch będzie się regenerował, bo trzeba nogom dać odpocząć i zabrać się za elektronikę, którą Roch znów zaniedbał. Poza tym, koniec sezonu i już pierwsza część rowerowa zaczyna niedomagać.

    Jak to mówi stare przysłowie \”chytry dwa razy traci\” i tak też stracił Roch; pierwszy raz stracił, gdy nie posłuchał głosu zaprzyjaźnionego Adventure, a drugi raz stracił kiedy kupił jakiś wynalazek, a nie sprawdzone w bojach Shimano. Defektu doznała przednia piasta, która dostała luzów i koło zaczęło wesoło wpadać w rezonans. Do końca sezonu Roch — przynajmniej takie jest założenie — będzie jeździł na starej piaście, a przez zimę będzie zbierał fundusze i szarpnie się na jakiegoś XTR. I to będzie — kolejne założenie — jedyna inwestycja rowerowa w tym roku.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Sheriff

    Nadszedł weekend i trzeba było przejechać parę kilometrów, żeby nie zapuścić korzeni w domu. Jednak, aby przejażdżka nie była nudna Roch musiał znaleźć jakiegoś towarzysza, który dotrzymałby mu towarzystwa, bo w grupie jest raźniej. W końcu udało się odbyć wspólny wypad, początkowo we dwójkę, a ostatecznie we trójkę, bo tuż po starcie dojechała jeszcze jedna osoba i było już całkiem miło. Na początek Roch przejechał się na Chechło, a stamtąd do Świerklańca i Piekar Śląskich. Jeszcze tylko wizyta w Radzionkowie i można wracać do domu.

    Jeśli o kilometry chodzi to Roch nie wie, bo licznik wziął i zepsuł się, co – poniekąd – jest dobre, bo Roch nie ma funduszy na nowy, a to znowu wymusza jazdę bez licznika, czyli statystyki przestaną być najważniejsze i Roch odnajdzie przyjemność z jazdy na nowo. Do pomiaru pozostał puls, ale to Roch będzie notował, bo warto wiedzieć jak zmienia się kondycja i średni puls wraz z upływem sezonu. Jeśli dobrze pójdzie, to Roch na zawsze pożegna się z tym diabelskim urządzeniem, które zostało nazwane licznikiem rowerowym.

    Na zakończenie Roch pochwali się kolejnym cymesem, który trafił mu się w okolicach domu. Fajny samochód, amerykan z krwi i kości i marzenie Rocha, które – jak się dorobi – to zrealizuje, bo amerykańska motoryzacja od zawsze Rocha fascynowała i zawsze chciał jeździć takim “potworem”. Na zdjęciu, najprawdopodniej, Ford LTD, produkowany w latach 1969 – 1972. Marzenie jednym słowem.

    Ford LTD

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Śledząc śmigłowiec

    Pogoda robi się coraz ładniejsza i trzeba wykorzystywać ją do granic możliwości ponieważ nikt nie zna dnia, ani godziny kiedy ponownie nadejdą tygodniowe opady i nie będzie zmiłuj się. Roch planował przejechać się do Piekar Śląskich, tak żeby było czterdzieści kilometrów, ale zafrapował go helikopter, który \”wisiał\” nad Nowym Chechłem. Co prawda Roch ma go już w swojej kolekcji, ale zawsze był w ruchu. Zmienił palny i pojechał w jego kierunku, ale na miejscu Roch nie był w stanie określić po co ona tak \”wisi\”. Jedynym plusem tego wiszenia było to, że pilot pomachał Rochowi gdyż śmigłowiec był jakieś 10 – 20 metrów nad ziemią.

    Później już nie chciało mu się już jechać do Piekar Śląskich, więc odbił do Orzecha i wrócił przez Radzionków, gdzie podziwiał dostojnie toczącą się lokomotywę ET05 \”CTL Logistics\”. Później już pozostało przejechać się na Dolomity i można było wracać do domu. Założone 40 km udało się przejechać, choć trzeba było nieco zmodyfikować plany, ale tak to już jest jak kogoś fascynuje technika jeżdżąca i latająca.

    Z frontu zakupu licencji PSE wypada donieść, że dziś zaprzyjaźniony foto-sklep przełożył termin dostawy na środę, ponoć są jakieś kłopoty logistyczne, za co — oczywiście — Roch został przeproszony, choć wcale się nie gniewał.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Po czterech dniach znowu w siodle

    Ostatnie cztery dni Roch spędził w domu; raz, że miał prezydencką przypadłość, a dwa, że padał deszcz. Padał on non-stop, przez cztery dni, a wszelkie przerwy były na tyle krótkie, że Roch nie zdążył się ubrać i zejść z rowerem na dół. Jednak dziś udało znaleźć się taką \”chwilę\”, która była na tyle długa, że Roch zdążył wskoczyć w spodenki i trochę pojeździć.

    Na początku Roch pojechał do Miasteczka Śląskiego i to miał być koniec jego podróży, ale pogoda nie psuła się więc Roch podjął męską decyzję, że jedzie dalej. I pojechał do Żyglina, a stamtąd do Brynicy i wylądował pod lotniskiem, ale nie jechał \”pod płot\”, bo niedawno był przecież tam był, a trzeba zostawić sobie trochę przyjemności na weekend, bo właśnie wtedy Roch planuje odbyć spotting.

    Po powrocie do domu, znowu trochę popadało, ale wygląda na to, że są to resztki i kolejne dni będą bardziej słoneczne i mniej mokre. Jeśli prognoza Rocha się sprawdzi, to jedna z weekendowych notek będzie lotniskowa.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    Photoshopa dalej nie ma.

  • Lotniskowy niewypał

    Zaszła potrzeba przejechania się Megi, bo stoi biedactwo i kurzem zarasta. Trzeba było wybrać jakiś dłuższy dystans, że silnik sobie pomruczał, a wszystkie wałki, sworznie, łączniki i inne ruszające się elementy popracowały, o co na polskich drogach wcale tak trudno nie jest. Wybór, co jest oczywiste, padł na rejon lotniska, bo to połączenie przyjemnego (prowadzenia samochodu i obserwowania samolotów) i pożytecznego (rozruszania sworzni i wałków Megi).

    Przed wyjazdem Roch umówił się ze swoim Guru, a prywatnie Przyjacielem, z którym wspólne wypady są zawsze przyjemnością. Pod terminalem było pusto, jedyny LOT Charters, który startował, ale pochmurne niebo wcale Rochowi nie pomogło i zdjęcie z całą pewnością wyszło poruszone, ale jeszcze będzie okazja na ustrzelenie tego LOTu. Później zaczął padać deszcz i z obserwacji nic nie wyszło. Lecz Roch nie powiedział ostatniego słowa.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Ćwierć wieku (i jeden rok)

    Tak się złożyło, że bocian, choć są teorie o kapuście, przyniósł Rocha właśnie dziś. Później było z górki, Roch rósł i rósł i w końcu założył bloga, którego prowadzi po dziś dzień i nie zamierza przestać; ale wystarczy tych wspomnień. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Rocha ma swoje święto choć on wcale nie świętuje, dzień jak co dzień.

    Rano było ładne słońce więc Roch wykorzystał ten fakt i podskoczył do zaprzyjaźnionego sklepu foto żeby zakupić w końcu program, o którym trąbi od jakiegoś czasu, jednak ostatnia sztuka była już zamówiona i Roch musi czekać na swoją kolej, choć Pani uspakajała, że do końca tygodnia na pewno będzie. Nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać.

    Skoro rano było słońce, to — dla równowagi — popołudniu musiała być burza. I tak było. Lało, grzmiało przez 45 minut, a potem niebo zrobiło się błękitne, słońce wyszło i po burzy nie było śladu (poza mokrym asfaltem). Pogoda pokrzyżowała Rochowi plany bowiem chciał pojechać na spottnig, wraz z Guru Lotniczym, ale deszcz i burza skutecznie uziemiła ich w domach. Obserwacje i zdjęcia zostają przeniesione na jutro (o ile pogoda pozwoli).

    Roch pozdrawia Czytelników.