Być może tym wpisem Roch wsadzi kij w mrowisko, ale przecież nie pisze nic złego — wyraża jedynie swoje zdanie na temat tego, czy „lepsze jest wrogiem dobrego”, bo w zasadzie do tego będzie się sprowadzało to porównanie. Otóż jak wcześniej wspominał, w Gravelu zaczęło schodzić powietrze z kół. I początkowo było to na tyle rzadko, że dało się z tym żyć i ogarniać przy pomocy pompki. Raz na miesiąc nie było tragedii, ale kiedy Roch przed każdą jazdą dobijał powietrze, powiedział sobie dość! Czas coś z tym zrobić. I zrobił.
W zapasie miał jeszcze tubkę mleka Muc-Off, która leżała i zajmowała miejsce. Trezado, którym zalewał wcześniej opony, w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło, a Roch podejrzewa, że to przy okazji porządków w garażu było się wyrzuciło, ale jakiś zapas było i też trzeba było go zużyć. Kolorek mleka ładny, różowy, pasował do owijki, która też miała być czerwona, ale bardziej tak wpada w róż, ale nic to — mleka nie widać, chyba że siknie.
Tak więc Roch zabrał się za zdejmowanie opony, a w zasadzie jej odklejanie od obręczy, ale to świadczy o tym, że była szczelna. Po zdjęciu opony okazało się, że mleka tam już nie było. Była za to lepka warstwa pokrywająca wszystko, co miało z nią styczność. To chyba też dobrze, bo było szczelne, ale jednak powietrze uchodziło. Po sprawdzeniu gdzie uchodzi, okazało się, że powietrze dostaje się pod taśmę uszczelniającą i ucieka nyplem przez obręcz. Ok, oderwanie taśmy, usunięcie starego mleka, odtłuszczenie i naklejenie nowej taśmy. Później jeszcze tylko usunięcie starego mleka z opony i można składać wszystko. Przy okazji jeszcze Roch wymienił wentyl na dłuższy.
Pierwsze podejście do wlania mleka Roch rozpoczął od próby podania go przez wentyl. Z Trezado szło gładko, ale Muc-Off zaczął uszczelniać wylot strzykawki, co nie było korzystne i w końcu Roch poddał się i podszedł do tego w sposób drugi. Zdjął kawałek opony, nalał mleko, założył oponę. Udało się! Mleko siedzi, teraz tylko napompować koło, które zupełnie nie jest szczelne. Oczywiście, jest kilka sposobów. Można użyć kompresora, ale Roch nie miał akurat pod ręką żadnego, a wożenie koła — z różowym mlekiem w środku — samochodem to średni pomysł, szczególnie że ma fajną tapicerkę i chciałby dalej mieć taką.
Specjalne cylindry, które się pompuje do wysokiego ciśnienia, żeby później „strzelić” w oponę. To najskuteczniejszy sposób, opona w zasadzie od razu siedzi i pozostaje tylko dopompować do odpowiedniego ciśnienia. Jednak taka zabawka swoje kosztuje, a wydatek kilkuset złotych, żeby raz w roku strzelić w koło jest raczej ciężko uzasadnić przed Żoną (i samym sobą). Pozostaje zwykła pompka i nadzieja, że opona wskoczy za którymś tam razem. Po 20 minutach Roch miał dość, para w gwizdek, a krew w piach. Opona dalej stoi z mlekiem, które na dodatek zaczęło się wylewać i cały garaż był uje*ny różowym, lepiącym się mlekiem, które miało zrewolucjonizować sposób pompowania koła, tak jak kiedyś przebojem wdarł się azot do kół samochodowych.
W tym momencie przerwa na mema, które wyjaśni dalszy rozwój wypadków:
I tak to mniej więcej wyglądało. Poziom irytacji Rocha wystrzelił poza skalę, ale na szczęście miał zapasową dętkę i jej użył. Z systemu bezdętkowego przeszedł na system dętkowy, bo nie ma to, jak stara dobra guma, która się nie leje, nie brudzi i nie lepi, ale jak się przebije, to można zakleić albo wymienić w lesie i w dodatku napompować koło za pomocą małej pompeczki.
Mleko?! A komu to potrzebne!
Akapit trochę przewrotny, bo Roch nie neguje istnienia mleka jako środka uszczelniającego, co więcej dalej uważa, że w pewnych zastosowaniach jest bezkonkurencyjne, jak na przykład jakieś zawody i maratony, gdzie małe dziurki same się zakleją i często nawet nie trzeba się zatrzymywać, a proces „wulkanizacji” odbywa się bez udziału człowieka, ale w przypadku Rocha okazało się, że jest więcej przeciw niż za.
Okazjonalne pedałowanie, zawody wspomina już tylko, patrząc na swoje numery startowe, a najdalej od domu odjechał na jakieś 12 kilometrów, więc nawet przyniósłby ten rower z przebitym kołem. Poza tym dętka to dętka, wkłada się, pompuje i jest, nie trzeba mieć pierdyliarda narzędzi, żeby to ogarnąć. Owszem, na Internetach są sposoby jak zrobić taki „cylinder” z butelki po Coli, ale to znowu grzebanie i kombinowanie, a efekt nie jest przewidywalny.
Z dętką Roch nie ma takich problemów — zabiera łatki, są nawet takie samoklejące, dwie łyżki i pompkę, którą i tak zawsze ma w plecaku. Ewentualnie druga dętka jako zapas i tyle. Roch przekonał się tym samym, że czasem trzeba postawić na sprawdzone rozwiązanie, które u niego działało przez lata. Owszem, pozbawił się możliwości jazdy na niższym ciśnieniu, na którym i tak nigdy nie jeździł, a z dętką ma wrażenie, że to koło jakieś takie bardziej stabilne się zrobiło.
Czy wrócisz do mleka Rochu?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi — to znaczy Roch jest prawie przekonany, że zostanie przy dętkach, ale nie zamyka sobie drogi do krainy mlekiem płynącej, ale teraz przynajmniej nie musi dopompowywać opony, a jak będzie musiał, to znaczy, że coś się podziało i trzeba kleić. Tak czy inaczej, do przerobienia zostało mu tylne koło, bo tam jeszcze jest mleko, a dętka była tylko jedna. Więc niedługo będzie komplet dętek i problem — na jakiś czas — zniknie. Łatki i tak wozi razem z pompką, więc każda awaria powinna być ogarnięta na miejscu.
Mleko ma swoje zalety, ale Rochowi wystarczy dętka, bez kosmicznych technologii, szkoda tylko tych wentyli, bo były fajne, ale nie można mieć wszystkiego, albo fancy wentyle, albo twarde koła. Roch tym wpisem nie chciał obrazić mleczarzy ani dętkowców — każdy ma swoje racje i najlepiej będzie, jak każdy wyjedzie swoim rowerem na zewnątrz, bo pogoda sprzyja jeżdżeniu, a nie spieraniu się o to, co jest lepsze.
Roch pozdrawia Czytelników.
Dodaj komentarz