Autor: Roch Brada

  • Popołudniowy wyjazd

    Trudno było przestawić się Rochowi z porannych wypadów na te tradycyjne, czyli popołudniowe. Raz, że ruch większy, a dwa to wyższa temperatura, choć daleko jej było do ostatnich rekordów. Jednak umiarkowane ciepło rozleniwiło Rocha i postanowił, że wyłączy to diabelskie urządzenie, zwane budzikiem. Popołudniowe wyjazdy też mają to coś.

    Roch pojechał do Bytomia, a stamtąd jakimś dziwnym trafem dojechał do Dolomitów. Sam nie wie jak to zrobił i zdaje się, że będzie ciężko ten wypad powtórzyć ponieważ Roch nie potrafi odtworzyć trasy. Wiadomo tylko, że był asfalt, potem jakaś ścieżka, kawałek lasu, tory i Dolomity. Ot, niespodzianka, ale miła; idąc za ciosem Roch wjechał w Dolomity, trochę pobuszował w krzakach i wrócił do domu.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Upragnione ochłodzenie

    W końcu, po wielu dniach męczarni, nadeszło upragnione przez Rocha ochłodzenie, a wraz z nim przyszły też chmury i lekki deszcz, ale po takich upałach nie ma sensu liczyć na to, że nie będzie padało. To akurat nie przeszkadza Rochowi, bo deszcz też jest potrzebny (w rozsądnych ilościach). Korzystając z chłodniejszego dnia Roch wyskoczył na rower, ale wpierw musiał znaleźć jakąś chętną duszę, która chciałaby z Rochem pojeździć. Niezastąpiony okazał się lotniczy guru i Przyjaciel w jednej osobie.

    Jako, że Roch nie podziela jego pasji do stromych podjazdów na początku trochę oponował przed wjeżdżaniem, ale w końcu zaliczył kilka podjazdów. Pierwszy z nich był za Zbrosławicami, a drugi gdzieś w okolicach Miedar. Stamtąd pojechali do Pniowca i przez las wrócili, bo zaczynało się chmurzyć, a kilkanaście minut później rozpadało się.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Mglisto i chłodno. Jednym słowem fajnie

    Kolejny poranny wypad już za Rochem. O ile wczoraj próbował obudzić się bez dopalacza w postaci budzika, o tyle dziś już wspomógł się tym sprytnym urządzeniem, żeby nie zaspać jak wczoraj. Wczoraj też mógł iść na rower, ale godzina 900 nie jest tak atrakcyjna jak 500.Żeby nie zasnąć nad kierownicą, ale też żeby nie słyszeć skrzypiącego łańcucha Roch zabrał z sobą mp3grajka, a w nim same hity, które miały spowodować naturalny doping i orzeźwienie. Najlepiej pedałowało się przy Louis Armstrong – We Have All the Time in the World.

    Dziś Roch zapragnął odwiedzić lotnisko wczesnym rankiem. W lesie mgła, wilgoć, rosa i chłód, czyli to, co Rocha kręci najbardziej szczególnie w takie upały jakie są popołudniami. Na płycie było pusto, ale za to pas startowy ładnie przykryty mgiełką, szkoda, że Roch nie jechał z aparatem, ale jutro też jest dzień, więc może będzie okazja pojawić się tam ponownie.

    Droga powrotna upłynęła pod znakiem pustej, szerokiej i czarnej drogi, która Roch sunął, a łańcuch skrzypiał coraz bardziej. Po drodze spotkał grupkę pedałujących w przeciwną stronę, więc poranne wypady nie są odkryciem Rocha, ale więcej ludzi wstaje z kurami i wsiada na rower. Jutro też jest dzień, a właściwe to wczesny poranek, bo za dnia Roch już nie planuje jeździć.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Obejście problemu wysokich temperatur

    Pewnie gdyby na Antarktydzie było dostępne jakieś tanie łącze internetowe, to Roch pisałby tę notkę otoczony pingwinami, które podpowiadałby mu co ma pisać, a i pewnie same coś by chciały przekazać Światu. Jednak takich łącz nie ma, a więc Roch musi szukać innych sposobów na walkę z upałami. Pierwszym pomysłem było zamknięcie się w lodówce, ale gabarytowo Roch jest niekompatybilny i się nie mieści; drugim pomysłem było skonstruowanie jakiejś klimatyzacji do roweru, ale ten pomysł odpadł już na etapie planowania, bo żeby coś konstruować to musi być chłodno, a bez klimatyzacji… sami widzicie, Czcigodni, jaka kwadratura – nomen omen – koła.

    W końcu niezastąpiona Mama Rocha podrzuciła mu najprostszy pomysł pod słońcem:

    \”Może rano byś jeździł?\” – Zaproponowała.
    \”Hmm…\” – Zapadł w zadumę Roch.
    \”Ale musiałbym wcześnie wstawać\” – Szukał wymówki.

    W końcu jednak Roch przemógł się i przypomniał sobie studenckie czasy, kiedy wstawał o 530 żeby zdążyć na autobus. W pobudce pomogły mu poranne TIRy, które sunęły obwodnicą jeden za drugim. Potem szybkie śniadanie, kubek herbaty i pora się pakować. Jednak jak to zrobić nie budząc reszty domowników? Jakoś się udało, gdy Roch schodził ze schodów, but się omsknął i hurtowo wstała cała klatka schodowa.

    Koniec końców Roch o 553 siedział już na siodełku i pedałował w kierunku Świerklańca. Na początek Roch nie chciał się forsować, bo nie był pewien, czy nie zaśnie za – a właściwie nad – kierownicą, ale im dalej od domu tym lepiej się czuł. Poranny rower to zupełnie inna bajka; cisza i spokój na drogach, zapach rosy i chłód, którego tak bardzo Roch potrzebował. Wszystko wskazuje na to, iż Roch na stałe wprowadzi poranne wypady do swojego rowerowego dnia.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    Napis na kartce zostawionej w domu, a wyjaśniającej powód nieobecności Rocha i roweru, brzmiał: \”Poszedłem na rower, bo teraz jest chłodniej. Śniadanie jadłem. Wrócę o 800. Roch.\”. To na wypadek gdyby ktoś zaraził się od Rocha porannym rowerem.

  • Żar leje się z nieba

    Kto to widział, żeby w naszym klimacie pojawiały się tak wysokie temperatury, przecież mogłoby być 25°C i nikt by nie narzekał, a tak wody zaczyna brakować w rurach, ludzie się męczą, na rowerze nie chce się jeździć, ogólnie nic się nie chce. Roch szukał jakiegoś miejsca, w którym mógłby się ochłodzić, ale do lodówki nie mógł się zmieścić, a poza nią nie było rozsądnego i chłodnego miejsca.

    W końcu jednak Roch nadymał się i poszedł pojeździć, chociaż nie było to jakieś szaleństwo. Trochę powyżej 15 km, ale w takim upale to i tak dużo. Większość trasy Roch starał się jechać w cieniu, ale były takie momenty kiedy trzeba było wystawić się na działanie promieni słonecznych. W końcu Roch dojechał do domu i tam już został, przynajmniej kilka stopni mniej.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Początek tygodnia z przytupem

    EuroLOT ATR-42-500

    Tradycyjnie już Roch jeden dzień poświęca na regenerację; w tym – a właściwie już minionym – tygodniu dzień regeneracyjny przypadł na niedzielę i to właśnie w niedzielę Roch byczył się, ale to wcale nie oznacza, że przeleżał cały dzień na łóżku. Jak widać na załączonym obrazku Roch wizytował lotnisko, na którym spędził trochę ponad godzinkę. Ruch wybitnie mały, ledwo dwa lądowania i jeden start. Według starych legend, po latach chudych przychodzą lata syte, oby to miało zastosowanie w amatorskim spottingu, bo Roch już planuje kolejną wizytę.

    Jeśli chodzi o dzisiejszy wypad to Roch podskoczył, przez Miasteczko Śląskie, do Brynicy i dalej w kierunku lotniska, ale nie zatrzymywał się żeby samoloty mu się nie przejadły. Z powrotem Roch pojechał dokładnie taką samą trasą, a to dało kolejne 50 km zanotowane w statystykach. Za cel w tym miesiącu Roch postawił sobie wynik 1000 km i wszystko wskazuje na to, że cel ten zostanie osiągnięty, o ile pogoda i lejący się z nieba żar na to pozwoli.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Chorzów Stary. Rowerem.

    Nastała sobota i Roch rozpoczął poszukiwania rowerowego towarzysza. Pierwsze kilka prób spełzło na niczym, ale na Koyocika można zawsze liczyć. Nie było zbędnego gadania, szybko się umówili i szybko się spotkali, choć Roch spóźnił się dziesięć minut, jak zawsze zresztą. Plan wycieczki był prosty: odwiedzić wspólnego Przyjaciela, który mieszka w Chorzowie Starym.

    Jednak do tej pory Roch znał jedyną słuszną drogę, która miała dwa pasy i była strasznie ruchliwa. Koyocik jednak znał \”objazd\” więc nie było mowy o innej trasie jak tylko do Reeda. Roch pedałował przez Dobieszowice, Bobrowniki, Wojkowice, Michałkowice i finalnie przez Chorzów Stary. Jednak Reeda nie było w domu; nie ma w tym nic dziwnego ponieważ miała to być niespodziewajka i zainteresowany nic nie wiedział o tym, że Koyocik z Rochem planują go odwiedzić.

    Po chwili odpoczynku nadeszła pora na powrót. Trasa taka sama, tylko w drugą stronę, te same podjazdy i te same zjazdy, ale w tak zacnym towarzystwie to sama przyjemność. Na końcu jeszcze odpoczynek w Świerklańcu i można było wracać do domu. Kolejny weekend upłynął pod znakiem wspólnego pedałowania wraz z Koyocikiem, a za dwa tygodnie – jak los da, a terminarz pozwoli – Wielkie Jurajskie Pedałowanie (TM), być może we trójkę, a może nawet we czwórkę. Pozostaje trzymać kciuki za powodzenie całej operacji.

    Tak na marginesie Roch miał jeszcze jeden powód żeby poznać alternatywną drogę do Chorzowa Starego. Ten powód ma na imię Daria, z którą Roch lata świetlne nie widział się, ale dziś mało czasu było, żeby \”obskoczyć\” wszystkie miejsca jednak trasa jest znana więc można powtórzyć wypad.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Nadplanowa wizyta na lotnisku

    Tydzień zbliża się ku końcowi, niedługo weekend i kolejne plany dotyczące wyjazdu na lotnisko. Jednak Roch miał jeszcze jedną zaległą wizytę na EPKT ponieważ w ubiegłą niedzielę Roch pedałował wraz z Koyocikiem. Bilans wizyt musi się zgadzać więc trzeba było pojechać w kierunku lotniska i zaliczyć kilka zdjęć. Wśród Wizz`ów trafił się jeden Bombardier CRJ-900, którego Roch jeszcze nie ma w swojej kolekcji. Teraz go już ma i poluje na inne maszynki, których jeszcze mu brakuje.

    Później już tylko same Wizz`y operowały więc nic specjalnego, nawet dla takiego szczawika jakim jest Roch. W weekend może będzie większy ruch, bo Roch nie odpuszcza i niedziela już jest zarezerwowana dla samolotów i lotniska. Jeśli o kilometry chodzi, to licznik pokazał ich 40, a więc tyle ile ma być. Resztę zdjęć można zobaczyć na Flickr, bo Pikasa przypomina stajnię Augiasza i trzeba tam porządek zaprowadzić. Tak więc link do zdjęć to: http://www.flickr.com/photos/gusioo/.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Definitywny koniec regeneracji

    Po dwóch dniach zaawansowanej regeneracji, czyli zwykłego byczenia się, Roch wyszedł na rower; pogoda sprzyjała, choć niebo nie było błękitne, ale w końcu raz się żyje. Smaczku całej sytuacji dodawał fakt, iż Megi znowu była u Mechanika (przez duże \”M\”, bo to magik pierwszej klasy). Tym razem poduszka silnika zepsuła się i wszystko wibrowało, drgało i trzęsło się. Tak więc wóz serwisowy nie był dostępny i – w razie jakiegoś deszczu – Roch musiałby ratować się w inny sposób.

    Wraz ze swoim \”Lotniczym Guru\” Roch uderzył do Miasteczka Śląskiego, a stamtąd na Chechło, czyli lokalny akwen wodny. Z Chechła Roch podskoczył do Radzionkowa i na zakończenie wyjazdu pojechał na Dolomity. W końcu trochę Roch popedałował w miłym towarzystwie, rozruszał nogi, a i statystyki nabrały rumieńców choć to tylko 43 km.

    W najbliższym czasie, czyli być może jutro, Roch planuje wypad na lotnisko, bo w ostatnią niedzielę zaniedbał samoloty, choć fizycznie pojawił się pod płotem. Relacja oczywiście na blogu, bo gdzie indziej?

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Przymusowa regeneracja

    Tak jak Roch pisał w swojej ostatniej notce nadszedł czas regenerowania się. O ile wczorajszy przestój był całkiem zamierzony, o tyle dzisiejszy był już spowodowany przelotnym deszczem, który straszył Rocha przy każdej chęci wyjścia na rower. Jednak według wszystkich prognoz od jutra będzie można poważniej myśleć o jeżdżeniu.

    Jeśli pogoda dopisze to może uda się wyskoczyć na lotnisko zrobić jakieś zdjęcia, a jeśli nie to zawsze można kręcić się po okolicy, tak żeby szybko uciec przed deszczem, który ewentualnie może się pojawić. Tak, czy inaczej Roch wskoczy na rower.

    Roch pozdrawia Czytelników.

  • Tradycyjny wypad prawie zrealizowany

    Początkowo Roch, jak w każdą niedzielę, chciał pojechać na lotnisko robić jakieś zdjęcia, ale perspektywa wspólnego wypadu z Koyocikiem wygrała i Roch odpuścił dzisiejsze fotografowanie, na które wybierze się w środku tygodnia. Z Koyocikiem pojechali do Świerklańca, a stamtąd, przez las, na lotnisko. Lotnisko zostało objechane dookoła i już mieli wracać, kiedy padła propozycja pojechania do Mierzęcic.

    W Mierzęcicach nastąpił postój w knajpce \”Mr. Hamburger\”, w której serwowano okrągłe bułki, z czymś w środku. W sumie raz na dwa lata Roch może sobie pozwolić na \”fast food\” bez jakiejś szkody na zdrowiu. Po posiłku pora było wracać w okolice domu. Kierownikiem wycieczki był Koyocik, bo Roch dawno stracił orientację w terenie, a pytania typu \”tu w lewo?\” musiały męczyć Rochowego towarzysza.

    W końcu znowu wyjechali pod lotniskiem i stamtąd tradycyjnie pojechali do Brynicy, gdzie rozjechali się każdy w swoją stronę. Rochowi zostało jeszcze piętnaście kilometrów do domu, a picia już nie było. W końcu w pierwszym sklepie Roch kupił 1,5 litra \”wody źródlanej\” i wypił tak, jakby była to szklanka wody. Człowiek nie wielbłąd i pić musi. Później było z górki, nie licząc bolących nóg i skrzypiącego łańcucha, który irytował Rocha przy każdym obrocie. Pora go nasmarować.

    Wypad jeden z lepszych, długi, urozmaicony i w przyjacielskim towarzystwie. Czego chcieć więcej? Może tylko częstszych spotkań.

    Roch pozdrawia Czytelników.

    PS.
    79 kilometrów Roch przejechał. Jutro można spodziewać się regeneracji.

  • Żeby tylko zera nie było

    Lejący się z nieba żar spowodował u Rocha wystąpienie zjawiska zwanego leniwcem, który to pojawia się wtedy, gdy temperatura osiąga niebezpieczną granicę 30°C. Jednak koniec końców Roch wsiadł na rower i pojechał w las, przejechać się chwilkę żeby w statystykach nie było zera na początku. Jednak wcale przyjemnie nie było; spodenki się rozgrzały, o butach nie wspominając, bo w nich nawet siateczki wentylacyjne nie dawały rady.

    Z Dolomitów Roch wrócił do domu, bo gorąc był nie do wytrzymania. Jutro, jak zresztą w każdą niedzielę, Roch jedzie na lotnisko. Zabiera z sobą aparat, butelkę wodę i jakiś banknot na wypadek braku wody w butelce. Rano planowany jest wypad integracyjny z Koyocikiem, ale o tym wszystkim Roch napisze jutro (lub, znając życie, w poniedziałek).

    Roch pozdrawia Czytelników.